Sanepid i miejscy urzędnicy próbują przekonać właściciela lokalu przy ul. Kolejowej w Rzeszowie, w którym od niedawna sprzedawane są dopalacze, do zerwania umowy najmu. Walka nie będzie jednak taka prosta.

Sklep z dopalaczami przy ul. Kolejowej został otwarty pod koniec sierpnia przez te same osoby, które prowadziły handel dopalaczami przy ul. Lenartowicza. Dzięki interwencji sanepidu, po pięciu miesiącach sklep został zlikwidowany, ale szybko go przeniesiono na ul. Kolejową. Walka zaczęła się od nowa.

Na początku września pracownicy sanepidu w asyście policjantów zabezpieczyli w sklepie 68 opakowań z dopalaczami. Były to kryształki i susz roślinny sprzedawane pod nazwami „imitacja sztucznego szronu” w trzech rodzajach oraz „imitacja mchu mini”.

Skład dopalaczy zostanie zbadany przez laboratorium. Nie czekając na wyniki, co może potrwać wiele tygodni, sanepid już wydał decyzję o zakazie prowadzenia działalności gospodarczej, podejrzewając, że dopalacze zawierają substancje mogące szkodzić zdrowiu i życiu ludzi. Ale taka decyzja, aby była skuteczna, najpierw musi się uprawomocnić, co potrwa kolejne tygodnie.

Sanepid liczył, że sklep uda się szybko zlikwidować tą samą metodą, jaką zastosowano w przypadku sklepu z dopalaczami przy ul. Lenartowicza, czyli przekonać właściciela lokalu, by wypowiedział umowę najmu.

Początkowo wydawało się, że nie będzie z tym problemów. Właściciel lokalu przy ul. Kolejowej w rozmowie telefonicznej zapewniał, że zależy mu na likwidacji sklepu, bo nie wiedział do końca, jaki tam się odbywa handel. Ale gdy przyszedł na spotkanie z miejskimi urzędnikami, to jego postawa już się zmieniła.

– Jego prawnik kategorycznie odradził mu zrywanie umowy – mówi Jaromir Ślączka, szef rzeszowskiego sanepidu.

Właściciel lokalu obawia się, że jeżeli zerwie umowę, którą podpisał na czas określony, spotkają go poważne konsekwencje finansowe za wypowiedzenie umowy przed zakończeniem jej trwania. Ci, którzy prowadzą sklep, mogą go podać do sądu za utracone korzyści majątkowe i żądać zadośćuczynienia.

Urzędnicy poprosili właściciela, by dostarczył im umowę, aby jej zapisy mogli przeanalizować miejscy prawnicy. Niestety, mężczyzna nie przyniósł pełnych dokumentów, tylko dostarczył niektóre zapisy umowy. Na tej podstawie prawnicy nie są w stanie wywnioskować, czy właściciel lokalu ma uzasadnione obawy przed grożącymi karami finansowanymi.

– Niby chce się on pozbyć sklepu z dopalaczami, ale nie do końca to „czuć” – twierdzi Jaromir Ślączka. – Przekonywaliśmy właściciela, że nawet gdyby doszło do procesu, to sąd raczej stanąłby po jego stronie, bo jest coś takiego jak „ważny interes społeczny” – dodaje Ślączka.

Zapowiada, że jeżeli sanepid otrzyma wyniki badań zabezpieczonych dopalaczy, to właściciel lokalu zostanie o tym powiadomiony.

– Z urzędu miasta zostanie mu również wysłane oficjalne pismo, informuje o tym, że w jego lokalu odbywa się handel dopalaczami. Jeżeli badania potwierdzą nasze podejrzenia, to złożymy kolejne zawiadomienie do prokuratury – zapowiada Jaromir Ślączka.

Sanepid będzie w sklepie z dopalaczami przeprowadzał kolejne kontrole wspólnie z policją. – Wydaje się, że tym razem nasza walka wykurzenia dopalaczy z ul. Kolejowej potrwa trochę dłużej – obawia się szef rzeszowskiego sanepidu.

(ram)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama