Formalne rozpoczęcie kampanii wyborczej następuje z dniem ogłoszenia przez Prezydenta postanowienia o zarządzeniu wyborów. W związku z wyborami samorządowymi powinno to nastąpić do 21 sierpnia. W praktyce  już od dawna wielu kandydatów w całej Polsce rozpoczęło bój o samorządowe mandaty za pomocą tzw. kampanii informacyjnych.

Na czym taka kampania informacyjna polega.  A no na niczym innym jak tylko na oklejaniu przestrzeni publicznej plakatami, banerami, siatkami z wizerunkami przyszłych kandydatów wraz z lepszymi czy gorszymi hasłami wyborczymi. Czyż to nie agitacja wyborcza w czystej postaci? Oczywiście, że tak. Marketing wyborczy ponad wszystko. Ale czy naprawdę w przedwyborczej gonitwie o to chodzi? O to, żeby potencjalny wyborca „opatrzył” się z wizerunkiem kandydata, zapamiętał twarz z banneru już na kilka miesięcy przed wyborami?

Moim zdaniem taka kampania (pomijając już fakt, że agitacja wyborcza przed zarejestrowaniem komitetu wyborczego jest zabroniona) może bardziej zniechęcić wyborców niż zaprowadzić ich do urn. Ponad to również zniechęca do konkretnego kandydata. W Krakowie na przykład bilbordy jednego z przyszłych kandydatów na prezydenta miasta widnieją już od czerwca, fakt ten jest raczej negatywnie postrzegany przez mieszkańców. Przecież kurz po kampanii do Europarlamentu jeszcze nie opadł. Nie dano odpocząć mieszkańcom od polityki. Dosłownie.

Wybory samorządowe to wbrew pozorom najważniejsze święto demokracji.  Wybieramy bowiem osoby, które będą miały realny wpływ na to co dzieje się w naszym bezpośrednim otoczeniu. Dlatego tak ważnym jest, aby krzyżyk postawić w odpowiednim miejscu. Niektórzy politycy nauczeni przykładem wyborów parlamentarnych uznali, że zarzucenie miasta ulotkami a następnie zaklejenie go plakatami to odpowiedni sposób na dotarcie do kandydata.

Otóż nie.  Najlepszym dotarciem do kandydata jest rozmowa. Kampania zewnętrzna nigdy nie zastąpi solidnej debaty.  Dlatego w mojej opinii tak ważne są spotkania wyborcze z mieszkańcami. I to nie takie spotkania, na których kandydaci przez cały czas jego trwania zanudzają (tak zanudzają!) zaproszonych roztaczaną wizją małej ojczyzny ulepioną z pięknych obietnic wyborczych (czekam tylko na hasło „Podkarpacie drugą Bawarią”)  Nie chodzi o spotkania, podczas których pretendenci do mandatów opowiadają o tym co udało im się dotychczas osiągnąć w pracy samorządowca, albo ( częstsze) czego nie udało się zrobić przeciwnikowi politycznemu. Przecież wyborcy sami widzą czy w ich otoczeniu zmieniło się.  Mam na myśli spotkania,  w czasie których kandydaci będą umieli słuchać swoich potencjalnych wyborców, ich problemów i potrzeb, skrzętnie je notować (nie zaobserwowałam takiego zjawiska, ale może uczestniczyłam w spotkaniach, w których kandydaci zapamiętują rzeczywiście kilkadziesiąt propozycji i problemów podniesionych przez wyborców). Jeżeli przecież zostaną wybrani, to czym jest ich zadanie jeżeli nie rozwiązywaniem problemów mieszkańców?

Powyższe może wydać się tak bardzo banalne. Ale najbliższa kampania wyborcza zapewne pokaże, że nie do końca tak jest

Reklama