„W tym kraju karnawał trwa od dawna. Trzeba się tej głupocie poddać” – to słowa, które padają podczas spektaklu „Chory z urojenia” w reż. Waldemara Śmigasiewicza, którego premiera odbyła się w sobotni wieczór w rzeszowskim Teatrze im. W. Siemaszkowej. Czy Molier stawia nam trafną diagnozę?
Gdy w teatrze sięga się po klasykę to nigdy bez celu. I tak też się stało w przypadku „Chorego z urojenia” Moliera w reż. Waldemara Śmigasiewicza, którego premierowo, na prośbę samego dyrektora teatru Jana Nowary, rzeszowska publiczność mogła zobaczyć w sobotni wieczór na deskach „Siemaszki”.
Żyć w zakłamanym świecie
W trakcie oglądania spektaklu, śledząc uważnie scenę za sceną, zastanawiałam się, jak owe komiczne zdarzenia mają się do otaczającej nas rzeczywistości, gdzie mieście się sedno metafory „choroby z urojenia”.
Olśnienie przyszło w zasadzie pod sam koniec, gdy Robert Żurek grający Beralda, brata Argana, chorego z urojenia, wygłosił następujące słowa: „To my się dostrajamy do jego urojeń. […] W tym kraju karnawał trwa od dawna. Trzeba się tej głupocie poddać”.
Spójrzmy na postać Argana, chorego z urojenia, którego odegrał Marek Kępiński. Czyż jego „choroba na chorobę” nie przypomina nieco „choroby” smoleńskiej? Czy Belina, druga żona Argana (Dagny Cipora) i jej zachłanność, obłuda, kłamstwa i dobieranie sobie tak partnerów, by wiodła wygodne życie nie kojarzy się ze sposobem bycia niejednego polityka?
Spójrzmy na postać Antosi, która służy u Argana (Justyna Król). To ona jest głosem rozsądku. Główny bohater nazywa ją często idiotką, bo mówi mu prawdę, której on nie chce przyjąć, bo wygodniej mu żyć w zakłamanym świecie?
Lawendowa lewatywa
A Pan Wiara (cóż za przewrotne, a zarazem wymowne nazwisko!), którego zagrał Michał Chołka, nie jest odpowiednikiem dzisiejszych Providentów, Kruków itp., którzy żerują na ludzkiej naiwności?
Jest jeszcze Aniela (Małgorzata Pruchnik-Chołka), córka Argana, którą ojciec chce wydać za mąż za Biegunkę, tzn. mężczyznę, Tomasza Biegunkę (w tej roli Adam Mężyk). Dziewczyna ostro protestuje, bo kocha innego. Czy analogii nie możemy się dopatrzeć w sytuacji, w jakiej polski rząd aktualnie stawia kobiety?
Są oczywiście i lekarze: Pani Czyściel-Wonna (Barbara Napieraj), Pan Biegunka, lekarz dyplomowany (Piotr Napieraj) i wcześniej wspomniany Tomasz Biegunka, lekarz bez dyplomu – ci wszyscy wmawiają Arganowi choroby, aby na nim zarabiać, bo jak sami mówią choruje on na chorobę – jaką – na pewno poważną. Co więcej, jak Argan nie będzie korzystał z ich usług, to jego stan się pogorszy i popadnie w chorobę nieuleczalną. Jedyny ratunek to… lawendowa lewatywa.
Biegunki obnażają z kolei pewną prawidłowość. Skoro ojciec jest lekarzem, to syn nim musi również być. To nic, że jest półgłówkiem, to nic, że kompletnie się do tego nie nadaje, to nic, że nie posiada wiedzy medycznej. Ważne, że jest wierny temu, co nakazuje mu ojciec.
Metafora naszego społeczeństwa
Szczytem szczytów urojenia jest ostatnia scena, gdy Argan zostaje mianowany na lekarza. Bada sam siebie, bada swoich bliskich, a ci z całą powagą poddają się jego urojeniu i wierzą w stawiane diagnozy. Nie walczą już z hipochondrią, co więcej, wsadzają Argana w wielką szklaną buteleczkę po leku i przyjmują, że każda wypowiedziana teraz przez niego głupota będzie rzeczą istotną.
Czy to nie jest przypadkiem metafora naszego społeczeństwa, które zatroskane własnymi sprawami, w nieustannym biegu ma w nosie, co powiedziała Beata Szydło, o co chodzi z Trybunałem Konstytucyjnym, czym był Czarny Protest i co w grudniu działo się w Sejmie w Sali Kolumnowej, chociaż mówi się o tym nieustannie?
Czy przeciętny, statystyczny „Jan Kowalski” nie nastraja się do tych wszystkich aktualnych urojeń?
Wśród wielu pytań, refleksji i sporej dawki śmiechu moje serce tym razem całkowicie skradła Małgorzata Pruchnik-Chołka. Jej popadanie w furię, mdlenie na zawołanie, wpadanie w „piaskownice” z pustymi fiolkami po lekarstwach i reakcje słowne, ale też mimiczne na różne zdarzenia – mistrzostwo świata.
Jazda po bandzie
Ulubiona scena? To ta, gdzie Aniela i Kleant, ukochany dziewczyny (Mateusz Mikoś) podczas lekcji śpiewu wyznają sobie miłość na oczach ojca, przyszłego teścia i męża młodej panienki, a nikt z obecnych nie ma pojęcia, że owe wyznania to najszczersza prawda. Ich niby to śpiew, niby narracja śpiewana rozbawiają widzów do łez.
Nie można też nie wspomnieć o kreacji Adama Mężyka – Tomasz Biegunka – orator nad oratorami, którego postać bezmyślnie plotła głupoty, by przypochlebić się przyszłym teściom i żonie. Kunszt tych wypowiedzi zachwyca nawet samego Biegunkę, który na koniec stwierdza „ale pojechałem”. Aż dodać się chce do tego „po bandzie”.
A gdy dołożymy iście „naukowy” bełkot, którego Aniela nie rozumie, co stwierdza piskliwym rozpaczliwym głosem, i propozycję randki w prosektorium przy sekcji zwłok kobiety… Tak, zdecydowane lepiej iść wówczas do klasztoru, niż wychodzić za mąż za lekarza.
Molierowski wyciskacz śmiechu w reż. Waldemara Śmigasiewicza można zobaczyć jeszcze dziś (niedziela), poniedziałek i wtorek o godz. 19:00 oraz środę o 11:00. Bilety w cenie 35/45 zł można kupić w kasie teatru.
joanna.goscinska@rzeszow-news.pl