– Trochę odetchnąłem, ale uświadomiłem też sobie istotę naszej obecności w unijnym gronie, które PiS tak bardzo próbuje teraz wszystkim zohydzić – pisze Łukasz Sikora w najnowszej „Emisji Weekendowej”.
Z poczuciem nieodpartej satysfakcji przyjrzałem się fragmentom niedawnej debaty o praworządności w Polsce, jaka odbyła się w europarlamencie. Okazało się bowiem, że bez wsparcia swojego renomowanego specjalisty od wystąpień bez żadnego trybu deputowani z PiS kompletnie stracili koncept i rezon, dając się zagonić w kąt jak stadko szarych myszek.
Niedawni koledzy z rządu w najwyższych szarżach (premier, ministrowie, sekretarze stanu), przyzwyczajeni do zachwyconej lub tępo słuchającej publiki odkryli nagle, że nie dość, że ktoś słucha, to jeszcze śmie przeciwstawić się ich perorom w merytoryczny i bezpardonowy sposób.
Beata Szydło, Patryk Jaki, Anna Zalewska i kompania, chcąc przechylić szalę na swoją stronę we wciskaniu kitu o niby to zgodnych z Konstytucją poczynaniach PiS, spróbowali wszystkich znanych sobie tricków. Oczywiście najczęściej używaną bronią była tradycyjna już pisowska bezczelność, którą formacja ta zdobyła umysły i serca części krajowego elektoratu.
Taktyczny klops polegał jednak na tym, że zamiast wiecowego tłumu, któremu wystarczy rzucić, że wszystko to wina Tuska, trafili na ekipę doświadczonych unijnych weteranów, których nie da się zagadać w prymitywny i powtarzalny sposób. W dodatku na stołku szefa obrad nie zasiada imć Terlecki, który pozwoli im na wszystko, a przy pierwszej możliwej okazji wyłączy mikrofony każdemu, kto wygadywanym bzdurom spróbuje się sprzeciwić.
Kiedy sytuacja zaczęła już gęstnieć, z oparów absurdu wyłoniły się pierwsze, nieliczne acz dość jaskrawe wnioski. Po pierwsze, europarlamentarzyści PiS w swym jednostajnym i niemal identycznym wielogłosie wsparci zostali jedynie przez jakiegoś niemieckiego radykała ze skrajnie prawicowej AFD oraz przedstawiciela zbuntowanej Katalonii, która próbuje oderwać się od Hiszpanii.
Wszyscy inni ostro się PiS-owi postawili, komunikując przy okazji, że ich skrzynki zostały zaspamowane mailami o pseudoreformie sądownictwa, gwarantowanej decyzją suwerena, który oddał władzę w ręce Kaczyńskiego i Ziobry (była to akcja Gazety Polskiej, organizatora niedawnego „spontanicznego” wiecu poparcia dla pseudoreform w Warszawie).
Okazało się w dodatku, że europarlamentarzyści spoza Polski doskonale wiedzą, kto to jest sędzia Paweł Juszczyszyn, a także o co toczy się nierówna gra na polskim podwórku.
Przyznam, że trochę odetchnąłem, ale uświadomiłem też sobie istotę naszej obecności w unijnym gronie, które PiS tak bardzo próbuje teraz wszystkim zohydzić krzycząc ustami Andrzeja Dudy, że „nie będą tu nam w obcych językach narzucać, co mamy robić”. Otóż będą i mają do tego pełne prawo. Podpisaliśmy się bowiem (gremialną decyzją społeczeństwa, w referendum sprzed niemal 17 lat) pod tym, że będziemy się trzymać ustalonych zasad.
A że niektórym Parlament Europejski pomylił się ze studiem TVP? No, takie k…a życie.