Fot. Michał Drozd. Na zdjęciu Łukasz Sikora, autor felietonu
Reklama

Skrajny nacjonalista i narodowiec w rządzie PiS? Gusła odprawiane w mediach nad wyjętym, niczym królik z kapelusza iluzjonisty, 28-letnim wiceministrem Adamem Andruszkiewiczem, budzą co najwyżej moje politowanie.

Mizerne przecież to zaskoczenie, zważywszy na fakt, iż od niemalże zarania „dobrej zmiany” z 2015 roku w Polsce ma miejsce stopniowany początkowo dość ostrożnie, a w tej chwili już bez żadnej ściemy marsz ku wizji państwa autorytarnego, antyunijnego, a na koniec jednolitego narodowego i podporządkowanego jedynie słusznemu wodzowi. Kto tym wodzem jest, nie trzeba nikomu specjalnie tłumaczyć, lecz także umówmy się, że nie Andruszkiewicz jest tu żadnym rozgrywającym.

Degeneracja klasy politycznej zaczęła się w świecie dokładnie w tym samym momencie, kiedy klasa polityczna się uformowała. W Polsce, która na tle historycznym miała swoje mniejsze i większe perypetie (ze zniknięciem z mapy świata włącznie), wszystkie te elementy politycznego brudu, przyprawionego dodatkowo skrajnym populizmem, widać u nas jak pod mikroskopem, w znacznie większej niż przeciętna skali.

Bez bliższego przypatrywania się politycznej proweniencji mamy gdzieś w naszym DNA zapisaną tę zamaszystość, ułańskość, które to cechy robią momentami furorę w opinii elektoratu. Nie dotyczy to zresztą tylko jednej formacji politycznej, ani historycznej, ani – tym bardziej – teraźniejszej.

Stąd też, choć wierzę, że w miarę upływu czasu wyborcy w Polsce zaczną dojrzewać, jak dobre koneserskie wino, dość często jeszcze ulegają „czarowi” kontrowersyjnych postaci, które moglibyśmy teraz wylistować długimi linijkami, jak przedpotopową książkę telefoniczną.

Z kolei skrajność antyunijnych postaw w rządzącym ugrupowaniu przejawiała i przejawia się do tej pory aż nadto w różnych odsłonach – od „unijnej szmaty” przez wojowanie z TSUE, po uczenie Francuzów jedzenia widelcem, ergo – PiS fanem Unii nie jest. Proces ten jest zaawansowany do tego stopnia, że tylko zupełnie bezrefleksyjna społeczność mogłaby uznać za przypadek, że akurat teraz ta a nie inna postać sięga po prestiżową rządową synekurę.

Premier Morawiecki być może chciał ministerialną nominacją młodego narodowca (rocznik 1990!) pokazać, że kolejny rzutki działacz może awansować na wysokiej rangi urzędnika, ale być może w swej dojmującej trosce o młodzież troszeczkę się zagalopował. Wyszło bowiem na to, że strojący się przed eurowyborami w prounijne szaty PiS sam sobie to wdzianko ubabrał. Oi-oi-oi.

Reklama