Ratusz szuka winnych blokowania inwestycji w Rzeszowie. Nie podoba mu się, że jest zasypywany wnioskami o sporządzanie planów zagospodarowania przestrzennego.
Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, zaprosił w czwartek do ratusza inwestorów i deweloperów. Na spotkaniu omawiano m.in. pismo, które w ostatnich dniach do ratusza złożył Robert Kultys, miejski radny z opozycyjnego klubu PiS. Kultys dorobił się opinii „głównego hamulcowego” nowych inwestycji Rzeszowie.
28 sierpnia br. Robert Kultys w piśmie do Tadeusza Ferenca zaproponował, by ratusz przygotował projekt uchwały dotyczący sporządzenia planu zagospodarowania przestrzennego dla terenu nadbrzeża Wisłoka – wzdłuż ul. Kwiatkowskiego, od al. Powstańców Warszawy do ul. Grabskiego.
„Projekt uchwały pozwoliłby usystematyzować działania inwestycyjne i stworzyć spójną przestrzennie panoramę miasta widoczną z ciągu spacerowego po zachodniej stronie Wisłoka” – uważa radny PiS.
Tworzenie planów zagospodarowania przestrzennego, które precyzują, co może powstać na danym terenie, na ratusz działa, jak płachta na byka. Wystarczy przypomnieć awanturę wokół wzgórz Zalesia, na których pierwotnie miał powstać Park Nauki i Rozrywki, a teraz miasto forsuje wykorzystanie tego terenu pod budownictwo mieszkaniowe, co doprowadziło do protestów mieszkańców.
Tadeusz Ferenc nie ma wątpliwości, że takie działania, jak wspomniany wniosek Roberta Kultysa to blokowanie inwestycji w mieście. – Do wyborów jest jeszcze rok. Chcę, aby kolejne obiekty były budowane. Żeby nie było wstrzymania pozwoleń na budowę, abyście mogli realizować swoje cele – mówił w ratuszu do inwestorów prezydent Ferenc.
Dał jasno do zrozumienia, że jeżeli gdzieś są opóźnienia, a inwestorzy nie mogą się doczekać rozpoczęcia swoich inwestycji, to winnych powinni szukać wśród opozycji w Radzie Miasta, a nie bezpośrednio w ratuszu.
– Ideą naszego urzędu jest, aby miasto się rozwijało. Każdy nowy obiekt w Rzeszowie powoduje wzrost dochodu dla miasta, a co za tym idzie, jego rozwój. Zrobimy wszystko, aby jak najwięcej obiektów w jak najszybszym tempie powstawało – wtórował Tadeuszowi Ferencowi Marek Ustrobiński, wiceprezydent Rzeszowa.
Tłumaczył, że inwestorzy mają dwie ścieżki do uzyskania pozwolenia na budowę – pierwsza to miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, druga– na podstawie decyzji o warunkach zabudowy.
– Procedura miejscowego planu zagospodarowania według niektórych głosów jest lekiem na wszelkie problemy. Nie zgadzam się z tym. Te inwestycje, które prowadzimy w mieście są w 90 procentach oprotestowywane, więc sposób udzielenia pozwolenia na budowę nie ma wpływu na to, w jaki sposób jest to odbierana inwestycja – twierdzi Marek Ustrobiński.
Innego zdania jest jednak Robert Kultys. – Miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego są w polskim prawie jedynym narzędziem kształtowania polityki przestrzennej miasta. Prezydent oczywiście może to ignorować, ale alternatywą jest tylko chaos przestrzenny – uważa Kultys.
– Zdaję sobie sprawę, że niektórym deweloperom taka „wolna amerykanka” jest na rękę, jednak negatywne efekty ogólnomiejskie są niewspółmierne. Budynki kompletnie nie pasują do siebie, powstaje bałagan, a mieszkańcy denerwują się otaczającym chaosem. Dlatego już dawno powinno się wypracować jakiś kompromis i tworzyć plany miejscowe z jednej strony dość elastyczne dla inwestorów, ale jednocześnie jasno określające ramy zabudowy, np. jeśli chodzi o wysokości budynków – mówi Robert Kultys.
Zaproponowany przez niego miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego na nabrzeżach Wisłoka ma – jak twierdzi Kultys – sprawić, że deweloperzy nadal będą mogli prowadzić swoje inwestycje, ale z poszanowaniem otoczenia. W uproszczeniu – nie będą robić wszystkiego, co im przyjdzie do głowy.
– Gdyby sprawa dotyczyła mniej eksponowanych terenów, nie byłaby tak zapalna, ale mówimy o nabrzeżu rzeki, które widoczne jest dla tysięcy spacerujących. To panorama, która jest wizytówką miasta i powinna mieć jasno sprecyzowane parametry przestrzenne – ile ma być zieleni, a gdzie mogą stać budynki i jakiej wysokości – mówi Robert Kultys, który z zawodu jest architektem.
I dodaje: – Nie mam nic przeciwko budowie nawet wysokich budynków, ale jeśli jeden inwestor postawi budynek trzykondygnacyjny, inny wybuduje 16-piętrowy wieżowiec, a następny postawi parterową halę ingerująca do tego w najbardziej wartościowe tereny rekreacyjne – to wszystko nie będzie do siebie pasowało i zamiast upiększać miasto, to tylko je bezpowrotnie zeszpecimy. To abecadło wiedzy planistycznej i dziwi mnie, że w Rzeszowie potrzeba do tego przekonywać.
joanna.goscinska@rzeszow-news.pl