Mają dwie siedziby, wydłużają prace szkoły, nie przyjmują więcej uczniów niż zazwyczaj, lekcje kończyć się będą po godz. 19:00 – tak rzeszowskie szkoły poradziły sobie z reformą edukacji Anny Zalewskiej i rządu PiS.
W poniedziałek 2 września w rzeszowskich szkołach nowy rok szkolny rozpoczęło 37 tys. uczniów. W podstawowych ponad 13 tys. dzieci, w technikach – 7,8 tys. osób, w liceach – 6,9 tys., w szkołach branżowych – 590. Reszta to przedszkolaki.
Ten rok szkolny jest szczególny dla liceów i techników, bo w ich progi po raz pierwszy wkroczył tzw. podwójny rocznik. To efekt reformy edukacji Anny Zalewskiej, byłej minister edukacji narodowej, dziś europosłanki. To za jej kadencji zlikwidowano gimnazja i wprowadzono 8-klasową szkołę podstawową.
Na podwójny rocznik składają się absolwenci gimnazjum (16-latkowie) oraz 8-klasowej podstawówki (15-latkowie lub 14-latkowie, jeśli uczeń do podstawówki poszedł w wieku 6 lat, a nie 7 lat).
Podwójnie poszkodowani
To oni 2 września wspólnie stanęli w progu swoich wymarzonych szkół – przynajmniej część z nich, bo w tym roku ze względu na podwójny rocznik progi punktowe były wyśrubowane. Tak było chociażby w I LO przy ul. 3 Maja. – Było ciężko – wspominali rekrutację tegoroczni pierwszoklasiści. Zapytaliśmy czterech, trzech dostało się dopiero za drugim razem.
– Będąc podwójnym rocznikiem czuję się poszkodowany. Gdybym był młodszy, byłoby łatwiej – mówił nam Janek, absolwent gimnazjum. – Cieszę się, że się dostałam. Nie patrzę na to, że dopiero za drugim razem. Ważne, że nie zostałam bez szkoły – podkreśla Bianka, absolwentka szkoły podstawowej.
Oboje już czują się związani z miejscem, w którym mają spędzić odpowiednio 3 i 4 lata. Podobnie ma Jakub i Dominika (oboje po gimnazjum). Na pomysł dyrekcji I LO, aby część zajęć odbywało się w budynku przy ul. 3 Maja, część przy ul. Pułaskiego, reagują różne.
– I LO było i jest przy ul. 3 Maja. Czuję się już związany z tym miejscem – mówi Jakub. Dominika jest bardziej wyrozumiała. – Dla mnie to nie ma większego znaczenia. Już wcześniej uczyłam się tak, że musiałam przechodzić z budynku do budynku – mówi. Oboje są jednak zgodni – w szkole może być tłok, a to z pewnością dobre nie będzie.
I LO w dwóch miejscach
A jak to wygląda od strony nauczyciela? Piotr Wanat, dyrektor I LO, cieszy się, że ma dodatkowe sale lekcyjne w oddalonej o 900 m Szkole Podstawowej nr 31 przy ul. Pułaskiego. Dzięki temu w I LO zajęcia odbywają się w godz. 7:10-16:50, czyli tak, jak było do tej pory, mimo, że przyjęto 392 nowych uczniów.
Sprawiedliwie rozdzielono też naukę w budynku przy ul. Pułaskiego. W SP nr 31 zajęcia mają w poniedziałki i środy pierwszoklasiści po gimnazjum, a we wtorki i czwartki po podstawówce. W piątki z kolei wszystkie pierwszaki uczą się w budynku przy ul. 3 Maja. – Nasi maturzyści mają w tym dniu zajęcia od 7:10 do 10:40. Po ich lekcjach przychodzą pierwszoklasiści – wyjaśnia Piotr Wanat.
Spacery między jedną, a drugą szkołą w ciągu jednego dnia „urządzają” sobie jedynie nauczyciele, którzy maja np. trzy godziny przy ul. Pułaskiego, 45 minut przerwy i dwie godziny przy ul. 3 Maja. Ta dłuższa przerwa jest po to, by nauczyciel mógł spokojnie przejść z jednego budynku do drugiego.
Mogło być gorzej
Dla I LO wypracowanie sensownego planu zajęć dla uczniów w tym roku było dużym wyzwaniem. Trzeba było zatrudnić 11 nowych nauczycieli, m.in. z języka polskiego, angielskiego, wychowania fizycznego, historii, fizyki, matematyki i chemii. Trzeba było także utworzyć stanowisko pracy dla drugiego wicedyrektora, który ma swój gabinet przy ul. Pułaskiego. Chodziło o to, aby na miejscu ktoś z dyrekcji czuwał nad uczniami.
W II LO przy ul. ks. Jałowego, aby poradzić sobie z podwójnym rocznikiem, trzeba było nieco wydłużyć czas nauki. Do tej pory młodzież uczyła się od 7:10 do 16:00. Teraz ostatnia lekcja kończy się o 17:30. – Spodziewałem się, że będzie gorzej – przyznaje Andrzej Szymanek, dyrektor II LO.
Tam zwykle otwierano 10 oddziałów. W tym roku – 12, w tym 6 dla absolwentów gimnazjum, 6 dla młodzieży po podstawówce. Łącznie przyjęto ponad 400 uczniów.
Młodzież z podwójnego rocznika straciła na tym i tak, ponieważ do tej pory w II LO np. uruchamiano trzy klasy biologiczno-chemiczne, teraz tylko dwie (po jednej dla każdego rodzaju absolwentów). Sama szkoła zmuszona była zatrudnić w zasadzie tylko jednego nauczyciela, ale to dlatego, że ten, który do tej pory pracował, zrezygnował z pracy.
Lekcje do wieczora
O ile kwestia podwójnego rocznika w liceach przeszła nawet gładko, tak już tak kolorowo nie było w popularnych technikach. Przykład? Zespól Szkół Elektronicznych, który musiał mocno ograniczyć liczbę miejsc dla poszczególnych typów absolwentów.
– Otworzyłem osiem oddziałów klas pierwszych tak, jak co roku. Po cztery dla absolwentów podstawówek i gimnazjum. Mogłem uruchomić 16 oddziałów, ale mamy takie warunki, że u nas już uczy się od 7:10 do 19:10 – mówi Jerzy Dudzic, dyrektor „Elektronika”. – Trzeciej zmiany nie da się już utworzyć. Szkoda uczniów, którzy starali się o miejsce i się nie dostali.
W „Elektroniku” w pierwszej klasie technikum uczy się 280 uczniów na kierunkach technik informatyk (po dwie klasy dla każdego rodzaju absolwentów), technik elektronik i technik automatyk.
Ekstremalne zadanie
Problem logistyczny z podwójnym rocznikiem miał Zespół Szkół Energetycznych. W „Energetyku” utworzono 11 oddziałów klas pierwszych, czyli o sześć więcej niż do tej pory. Łącznie do pierwszych klas przyjęto w tym roku 330 osób. Wcześniej ta liczba oscylowała w granicach 150.
Młodzi po gimnazjum uczą się na kierunkach technik elektryk, technik elektronik, technik urządzeń i systemów energetyki odnawialnej, technik informatyk oraz technik fotografii i multimediów. Analogiczne kierunki przygotowano dla absolwentów podstawówki, z tą różnicą, że dodano jedną klasę dwuzawodową „elektryk – elektronik”.
Skutek podwójnego rocznika dla „Energetyka” oznacza, że szkoła nie pracuje już w godz. 7:10 – 16:30. Lekcje wydłużono do 19:30. Większa liczba uczniów wymusiła też na dyrekcji zatrudnienie nowych nauczycieli.
– Dziesięciu – precyzuje Irena Jamróz, dyrektor „Energetyka”. – Najgorzej było znaleźć inżynierów informatyków, elektryków, elektroników. U nas nauczyciele przedmiotów zawodowych wszyscy mają obecnie 1,5 etatu, bo nie było kim obsadzić zajęć – twierdzi Jamróz. – Na szczęście nikt nie protestował i podjął to ekstremalne zadanie – dodaje.
Podsumowując, miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Za skutki reformy edukacji zapłacą solidarnie: nauczyciele, bo muszą więcej pracować; uczniowie, bo czują się zagubieni.
joanna.goscinska@rzeszow-news.pl