Czy połączenie Święta Paniagi i „Karpat na Widelcu” było dobrym pomysłem? Niekoniecznie, ale to lekcja na przyszłość.
Wszystko, rzecz jasna, można zwalić na pogodę. Przez cały dzień padał deszcz, który ewidentnie zepsuł całodniowe, leniwe spacerowanie po ulicy 3 Maja i jej okolicach. W środowe południe korowód dotarł pod fontannę multimedialną, tam były główne atrakcje.
Najbardziej widoczne były… parasole. W fosie zamku Lubomirskich były m.in. gry i zabawy, wzdłuż alei Lubomirskich – stragany z regionalnymi przysmakami i rękodziełem. Ceny na jarmarku regionalnym jednak wielu odstraszały.
Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News
Porcje za 10 złotych
Przy fontannie multimedialnej ustawili się restauratorzy, którzy serwowali festiwalowe dania, m.in. proziaki, gulasz z dziczyzny, cebulową zupę na winie, zupę z pokrzywy, fuczki z sosem grzybowym, pierogi z sarniny, lekko wędzone żebro wieprzowe.
Uczniowie Zespołu Szkół Gospodarczych z Rzeszowa przygotowali desery. Porcje poszczególnych dań sprzedawano po 10 zł. Dość szybko się rozchodziły. – Gulasz z dziczyzny? Przepyszny, ale powinien być gorący – komentowali mieszkańcy.
– Gołąbki z kaszą gryczaną i maczance bojkowskiej? Niebo w gębie – zachwycała się para z Łańcuta, która przyjechała na „Karpaty na Widelcu”.
Pieniądze ze sprzedaży festiwalowych dań, podobnie jak w zeszłym roku (wtedy zebrano 90 tys. zł), zasilą Zespół Szkół Gospodarczych. – Doposażyliśmy pracownie cukiernicze i kulinarne, by młodzi mieli na czym się uczyć – mówił nam Marcin Purgacz, dyrektor ZSG.
Jeszcze nie wiadomo, ile w tym roku udało się zebrać pieniędzy. – Chcemy głównie wysyłać uczniów na branżowe targi, pozwolić im na udział w konkursach, których koszty małe nie są – bilety za podróż, zakup produktów… – wyliczał potrzeby Purgacz.
Ze sceny dodawał: – Nawet patelnie do tanich nie należą.
Schabowym nie zaimponujecie
Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News
Po południu, po 15:00 na scenę przy fontannie multimedialnej wszedł Robert Makłowicz, ambasador „Karpat na Widelcu”. Przez kilkadziesiąt minut pichcił zielony barszcz. – Zaimponujecie nim cudzoziemcom, nie kotletem schabowym – opowiadał mistrz kuchni.
Pokaz Makłowicza obejrzało setki osób. Po nim szybko ludzie zaczęli się rozchodzić. Na ulicy 3 Maja dopiero po przy wieży farnej można było się na dłużej zatrzymać, gdzie odbywały się koncerty i pokazy szkół tanecznych.
Na trasie najstarszej ulicy w mieście specjalnie nie było się przy czym zatrzymać. Co prawda czynna była Galeria R_Z i Muzeum Okręgowe, ale zdecydowanie za mało jak na Święto Paniagi, które ma być kulturalną, majową wizytówką Rzeszowa.
Połączenie Święta Paniagi i „Karpat na Widelcu” sprawiło, że trudno było stwierdzić, co w zasadzie Rzeszów świętuje. Paniaga w obecnej formule traci na znaczeniu, czuć, że to święto się wyczerpuje i trzeba na nie znaleźć nowy pomysł.
„Karpat” zaś, po pierwszej udanej edycji, szkoda, bo łączenie ich z kilkudziesięcioma atrakcjami w tym samym czasie majowego weekendu, nie sprawi, że Rzeszów będzie się wyróżniał na kulinarnej mapie Polski. Będzie jedną z wielu imprez. A nie o to chodzi.
(ram)
redakcja@rzeszow-news.pl