W tworzeniu tożsamości każdego lokalu najważniejsza jest konsekwencja. Nie do pogardzenia jest kasa, jaką trzeba w jego wyposażenie i zaopatrzenie włożyć, ale dobry pomysł jest bezcenny.

Szynk Rzeszowski (Rynek 5) pokazuje od trzech lat (kalendarzowo), że w tym pomyśle trudno go będzie komukolwiek w Rzeszowie zakasować. Po mistrzowsku „gra” na nucie miejskiej tradycji, zarówno dekoracją (odbitki ze zdjęć cesarsko-królewskiego fotografa Edwarda Janusza wykonane w Rzeszowie przed 1914 r.), odpowiednią aranżacją wnętrza (wysokie stołki, obsługa w stylistyce lat 30. ubiegłego wieku), ale przede wszystkim jadłospisem, m.in. tatarem, śledziem, studzieniną, kaszanką z wątróbką, żurkiem, dobra czyli lodowata wódką i piwem szynkowym.

A i cena ma tu niebagatelne znaczenie – trunki kosztują tu (prawie wszystkie) po 4 zł, a dania – równo po 8 zł. I ani grosza więcej.

Flaczki po rzeszowsku

W lokalu tym udało się skutecznie odtworzyć przedwojenny, szynkowy klimat. Serwowane są tu proste, tradycyjne, przekąskowe dania kuchni mieszczańskiej pasujące do szklanki piwa, lampki wina lub kieliszka zdecydowanie czegoś mocniejszego. Zjeść można flaczki po rzeszowsku, studzieninę, śledzia po żydowsku, kaszankę z wątróbką robioną z pęcaku, a nie z kaszy gryczanej, tatara wołowego czy żur rzeszowski.

Do tego wszystkiego warto zamówić porcję chleba wypiekanego w Kańczudze i kapustę kwaśną duszoną (ta ostatnia wyjątkowo bo po 4 zł porcja). W barze naleją do szklanych, ciężkich kufli piwo szynkowe z beczki (przygotowywane specjalnie przez mały browar), nawiązujące smakiem do dawnych piw.

Uczty muzyczne

Ale jest także piwo niepasteryzowane w butelce lub czerwone i białe węgrzyny. Unikalne, bo sięgające tradycją XVIII w. są łańcuckie rosolisy czy wreszcie wódka Baczewskiego, przed wojną produkowana we Lwowie, a dziś sprowadzana z Wiednia (ta ostatnia wyśmienita, szczególnie, że serwują ją tutaj lodowatą, wręcz gęstą).

Szynk jest miejscem spotkań muzyków zamiłowanych w rytmach etnicznych i folkowych. Odbywają się tu także uczty muzyczne, które przenoszą się niekiedy głębiej, aż do podziemi restauracji. Nie są to koncerty, ale kameralne spotkania artystów i miłośników ich twórczości, które przeradzają się w tradycyjne potańcówki, na których króluje klasyczna polka.

Od lat zaglądam do Szynku i próbowałem wszystkiego po wiele razy, ba zaglądałem nawet do kuchni, bo prawie wszystko robią na miejscu. I tylko jedna rzecz mi się tu nie podoba i nie mogę im tego wybaczyć – jak mogli usunąć z menu mojego ukochanego śledzia na różowo.

Reklama