To nie pierwszy raz, gdy Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, został zepchnięty do roli nic nieznaczącego gościa przez władze województwa. Tym razem nie mógł symbolicznie uderzyć w „Dzwon Niepodległości” podczas Święta Niepodległości.
Tydzień temu, 11 listopada, podczas obchodów 100. rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę, na placu Farnym, gdzie odbywały się oficjalne uroczystości w Rzeszowie, został odsłonięty „Dzwon Niepodległości”. Odlano go w pracowni ludwisarskiej Jana Felczyńskiego w Przemyślu. Na ważącym tonę dzwonie znajduje się godło Polski, herb Podkarpacia oraz tekst „Roty” Marii Konopnickiej.
Jako pierwszy symbolicznego uderzenia w dzwon dokonał Władysław Ortyl (PiS), marszałek podkarpacki. – Niech jego ton będzie głosem naszych serc dla wolnej Polski – mówił Oryl.
To właśnie samorząd wojewódzki zamówił taki „prezent” dla mieszkańców. Kosztował ponad 120 tys. zł. Po Ortylu było jeszcze kilkanaście znanych osób, które uderzyły w dzwon. Wśród nich byli m.in. wojewoda Ewa Leniart (PiS), biskup rzeszowski Jan Wątroba; prof. Sylwester Czopek, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; czy Roman Jakim, szef „Solidarności” w regionie rzeszowskim.
Byli też przedstawiciele parlamentu, samorządowcy, sportowcy (Rafał Wilk), członkowie organizacji patriotycznych, przedsiębiorcy (Marek Bujny, wiceprezes rzeszowskiej firmy „Ultratech”) oraz sami mieszkańcy. Nie wiedzieć czemu w tym zaszczytnym gronie osób, które potem dokonały też symbolicznego wpisu do księgi pamiątkowej, zabrakło Tadeusza Ferenca, prezydenta Rzeszowa, który brał udział w uroczystościach.
Listę gości, którzy symbolicznie uderzyli w „Dzwon Niepodległości” ustalono w Podkarpackim Urzędzie Marszałkowskim. W piątek próbowaliśmy się dowiedzieć, dlaczego zabrakło na niej Tadeusza Ferenca. Odpowiedzi jednak nie dostaliśmy. Za to ratusz przez cały tydzień był zasypywany przez mieszkańców pytaniami, dlaczego w tak ważnym momencie nie uczestniczył prezydent Rzeszowa.
Miejscy urzędnicy są bezradni, bo sami tego nie wiedzą.
– Rzeczywiście, zaraz po tej uroczystości i do tej pory docierają do nas głosy mieszkańców, którzy pytają, dlaczego prezydenta nie zaproszono do symbolicznego uderzenia w dzwon. Dla nas to dziwne, że prezydenta do tego nie dopuszczono, mimo, że byliśmy współorganizatorem całych uroczystości. Niektórzy mieszkańcy czują się obrażeni, bo w końcu prezydent jest ich reprezentantem. On sam został zlekceważony – mówi Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa.
To nie pierwszy raz, gdy PiS-owskie władze województwa podczas publicznych wydarzeń w ten sposób „szczypią” Tadeusza Ferenca i wbijają mu szpilkę, pokazując, że jego obecność w otoczeniu polityków PiS kłuje ich w oczy. Podczas trwającego w czwartek i piątek Kongresu 590 w Jasionce dla prezydenta Rzeszowa zabrakło imiennego krzesła.
Jeszcze wcześniej, w maju br., gdy w Łańcucie odbywał się Festiwal Muzyczny (ratusz dołożył do imprezy 50 tys. zł), Tadeusza Ferenca wypchnięto do trzeciego rzędu gości, a w pierwszym lansowali się PiS-owscy politycy. Wiceprezydentów Rzeszowa to już wypchnięto gdzieś w boczne sektory. Podobnych przykładów uszczypliwości jest znacznie więcej.
– Prezydentowi na pewno było przykro, że nie dopuszczono go do symbolicznego uderzenia w dzwon, ale też nie zamierza się z tego powodu obrażać. Nie mniej jednak, nie wyobrażamy sobie dużej imprezy, którą organizujemy, by zabrakło na niej miejsca dla marszałka, czy wojewody. Po tej uroczystości niesmak pozostał, można było to zrobić z klasą. Ta uszczypliwość, których nie brakowało w ostatnich dwóch latach, była niepotrzebna – uważa Maciej Chłodnicki.
(ram)
redakcja@rzeszow-news.pl