„Gdybym miał startować, startowałbym z ramienia Republikanów. Oni mają najgłupszą grupę wyborców w kraju, którzy wierzą we wszystko co zostanie powiedziane w Fox News. Mógłbym kłamać, a oni i tak wszystko by przełknęli. Mogę się założyć, że mój wynik wyborczy byłby świetny.” – te słowa wypowiedział Donald Trump w Magazynie People w 1998 r. Ten sam, który dziś, po 18 latach oraz wielu miesiącach krwiożerczej kampanii, został oficjalnie wybrany 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Amerykanie postawili na miliardera wierząc, że dobry biznesmen będzie dobrym prezydentem. Czy tak faktycznie się stanie i co to znaczy dla Polski – zobaczymy. Jestem jednak przekonana, że to ostatni moment dla rządu PiS na to, aby zweryfikować dotychczasową politykę zagraniczną i zacząć naprawiać popełnione błędy, ponieważ bardzo szybko może się okazać, że w obliczu światowych zagrożeń zostaniemy zupełnie sami. Bez sojuszników. Najlepszym przykładem świadczącym o kulejącej polityce zagranicznej PiS jest brak powołania od 1 czerwca 2016 r. nowego ambasadora Polski w USA. Przypominam, że mamy rok wyborczy.
Niemniej, dwie kwestie pozostają niezmienne. Nasza przyszłość gospodarcza w dużej mierze uzależniona jest od Unii Europejskiej. Bezpieczeństwo militarne zaś, od dawna gwarantuje Polsce Pakt Północnoatlantycki, z USA na czele. Wypowiedzi Prezydenta Donalda Trumpa w trakcie kampanii nt. NATO chociażby o tym, że jako prezydent nie zagwarantuje obrony sojusznikom, jeśli nie wypełnią oni swoich zobowiązań wobec USA, często wywoływały niepokój. Ale jak pokazała dopiero co zakończona rozgrywka wyborcza pomiędzy Panią Clinton a Panem Trumpem, wypowiadane przez nich opinie i sądy bardzo szybko ulegały zmianie wobec nastrojów społecznych jakie wywoływały.
Zresztą, wybór Donalda Trumpa na prezydenta jest kolejnym przykładem na to jak łatwo, miłymi dla ucha przeciętnego wyborcy słowami, przekonać go do poparcia. Pokazuje on, że takie tematy jak NATO, nie są kwestią ważną dla typowego Amerykanina. Dla niego ważniejsze jest, że stracił pracę w firmie, która przeniosła produkcję do Meksyku czy Chin, o czym wielokrotnie na początku kampanii mówił Donald Trump i co w mojej opinii stoi za jego sukcesem. Jednocześnie pokazuje to, że podobnie jak w Europie, w USA hasła zamknięcia granic dla imigrantów, trafiają na podatny grunt.
Amerykanie są bardzo specyficznym narodem, wyznającym etos pracy, mocno wierzącym w tzw. american dream. Według nich każdy, niezależnie od tego z jakiego środowiska się wywodzi ma szansę na karierę i ogromne pieniądze. Wszystko zależy od uporu i ciężkiej pracy. I właśnie Donald Trump, który w trakcie kampanii wręcz obnosił się z tym, że nie lubi establishmentu, jest tego doskonałym przykładem. Myślę, że to w dużej mierze zaimponowało wielu Amerykanom. Uwierzyli, że skoro potrafił zbudować własne imperium, będzie potrafił „odbudować” potęgę USA.