Na forum publicznym coraz częściej podnoszona jest kwestia napływu Ukraińców na polski rynek pracy. Fakt ten nie podlega dyskusji. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że z tym również wiążą się problemy natury administracyjnej. Ostatnia kontrola NIK pokazała, że na terenie naszego województwa w najlepsze kwitł proceder wyłudzania wiz pracowniczych. Dlatego, chyba warto zacząć temat od zastanowienia się kim są nasi goście i dlaczego do nas przyjeżdżają.

Z jednej strony imigranci z Ukrainy są to ludzie, którzy uciekają przed działaniami militarnymi i chaosem we własnym kraju. Ci, którym wojna i destabilizacja odebrała miejsca pracy. Z drugiej jednak w większości przypadków mamy do czynienia z ofiarami kryzysu ekonomicznego na Ukrainie, gdzie statystyczny Ukrainiec zarabia 3633 hrywny, czyli równowartość 580 złotych miesięcznie. W związku z powyższym, jeżeli imigrant z za wschodniej granicy jest w stanie zarobić w Polsce chociażby 2500 zł, to jest to czterokrotność jego pensji w kraju. Nie ma się co dziwić, że jest tak wielu chętnych do przyjazdu do Polski. I warto w tym miejscu przypomnieć, że od momentu otwarcia rynku pracy w Wielkiej Brytanii, według szacunków GUS, na Wyspy wyjechało od 850 tys. do 1 mln imigrantów z Polski. Naszych rodaków, którzy w miażdżącej przewadze kierowali się tymi samymi pobudkami co Ukraińcy, a mianowicie wysokością zarobków.

Kolejną kwestią dotyczącą napływu Ukraińców jest rodzaj prac jakie wykonują. Przyjeżdżający zaspokajają u nas ważną lukę, jaka od kilku lat powiększa się na rynku pracy w rolnictwie, budownictwie, transporcie czy przetwórstwie przemysłowym. Cudzoziemcy pracują na najniższych stanowiskach, często na umowach zlecenia lub umowach o dzieło. W tym miejscu zapewne część osób stwierdzi, że właśnie takie zachowania psują nasz polski rynek zatrudnienia i powodują że zarobki Polaków rosną wolniej niż powinny. Jest w tym trochę racji, ale pamiętajmy, że podniesienie zarobków Polaków nie jest prostą sprawą. Wymaga to między innymi wprowadzenia odpowiedniej polityki zachęt, aby młodzi ludzie chcieli otwierać firmy i tworzyć nowe miejsca pracy, i aby Ci którzy te firmy już mają nie chcieli ich rejestrować poza granicami kraju gdzie te koszty są dużo niższe jak np. w Słowacji.

Ponadto, przypomnijmy sobie sytuację gdy wielu Brytyjczyków protestowało przeciwko wypłatom zasiłków dla Polaków pracujących na Wyspach. Wtedy my, zarówno politycy jak i obywatele mówiliśmy, że przecież pracując tam i płacąc podatki, Polacy przyczyniają się do wzrostu PKB Wielkiej Brytanii. Podobnie jest u nas. Praca Ukraińców ma też wpływ na polski PKB. Musimy zadać sobie pytanie czy wśród Polaków byliby chętni pracować na tych stanowiskach, na których obecnie pracują Ukraińcy? Szczerze w to wątpię. Inna sprawa to wysokość zarobków i z pewnością rynek pracy wymusi na pracodawcach ich dalsze podnoszenie, ale nie zapominajmy, że nie każdy pracodawca jest milionerem. Często przedsiębiorstwa zatrudniające naszych wschodnich sąsiadów to małe firmy rodzinne, które analizują każdy koszt, aby biznes nie upadł. I tutaj właśnie pojawia się rola rządu. Niestety dzisiaj nie słyszymy z ust wicepremiera Morawieckiego żadnych propozycji w tym zakresie.

Ale wracając do fali pracowników z Ukrainy. Póki co nie widać negatywnych skutków tego zjawiska. Nie odbija się ono na poziomie bezrobocia, które systematycznie maleje, ani na poziomie płac, które rosną. Dlatego na sprawę zatrudnienia Ukraińców powinniśmy popatrzeć w bardziej egoistyczny sposób. Prędzej czy później ktoś z zewnątrz będzie musiał zasilić polski rynek pracy, a trudno o bliższy kulturowo, historycznie i językowo naród jak Ukraińcy. Polska gospodarka będzie potrzebować, a właściwie już potrzebuje dodatkowych rąk do pracy, i jeżeli do tego właściwie nie podejdziemy to nie oczekujmy, że wynagrodzenia Polaków będą rosnąć w takim tempie w jakim byśmy chcieli.

Reklama