Zdjęcie: Daniel Kozik / Podkarpacki Urząd Marszałkowski

Gdyby ktokolwiek miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do intencji dobrozmianowych polityków rządzących Polską, oznaczałoby to albo sporą niewiedzę, albo jakiś – nie do końca zbadany – rodzaj mentalnej aberracji. Parawan bowiem spadł z hukiem i oczom naszym ukazał się taki oto obrazek: mamy miliardy i damy je, komu chcemy. I co nam zrobicie?

Armia polskich nauczycielek i nauczycieli liczy mniej więcej tyle wojska, ile mieszkańców ma Łódź, trzecie najliczniejsze polskie miasto. Są to oczywiście osoby z wyższym wykształceniem (inaczej belfrem zostać się nie da), które od początku pisowskich rządów w kraju stały się czymś w rodzaju doświadczalnych królików.

Brały one i biorą nadal czynny udział w procesach eksperymentalnych pt.: likwidacja gimnazjów, zamęt z podwojonymi rocznikami, konieczność brania godzin lekcyjnych czasem nawet w kilku różnych szkołach, wyczekiwanie na publikację resortowych rozporządzeń (bez których z wieloma tematami ani rusz do przodu).

Dodajmy do tego pracę w domu (przecież gdzieś te sprawdziany i kartkówki trzeba ocenić), użerkę z nadwrażliwymi i wiecznie przejętymi rodzicami oraz z nigdy nie przejętymi czymkolwiek, a rozwydrzonymi uczniami. W Polsce uprawianie tego zawodu oznacza, że uprawiający jest albo idealistą w stylu Robina Williamsa z filmu „Stowarzyszenie umarłych poetów”, albo pozbawionym nerwów komandosem Dolphem Lundgrenem (film z jego udziałem można sobie wybrać dowolnie).

Kiedy zatem kolejne obietnice podwyżek dla grona pedagogicznego rozmyły się w zamglonym wzroku minister Zalewskiej, nauczyciele postanowili pójść po całości i zastrajkować w okresie egzaminacyjnym. Pani minister z kolei postanowiła zająć się sobą i wyjechać na polityczne wczasy do Brukseli.

Premier z prezesem Polski postanowili natomiast jeszcze bardziej rozsierdzić nauczycieli i wszystkie te grupy zawodowe, które do niedawna błagały o przychylność polityków mających klucze do budżetowego sejfu: pielęgniarek, ratowników medycznych, pracowników administracyjnych sądownictwa, urzędników.

Jak to zrobili – proste, „trzynastka” dla wszystkich emerytów i 500+ na pierwsze dziecko (bez kryterium dochodowego w obu przypadkach). Jak mawiał ostatnio Mateusz Morawiecki, uszczelnienia podatkowe przyniosły 20, 30, 40 miliardów (wiadomo więc, że miliardów jest dużo).

Kilka milionów emerytów i tyleż rodziców będzie miało teraz realny powód, żeby zagłosować, bo wagon z kasą dla nich właśnie wjechał na rampę. Ale, jak chlapnął w przypływie szczerości minister Szczerski (choć potem za to przeprosił), przecież nikt nie każe nauczycielom żyć w celibacie.

Reklama