– Zapłakanie się w kącie, tudzież w niepublicznych mediach, może być jedynie przyczynkiem do uzyskania tytułu klasowej beksy. Z bezterminową datą ważności – pisze w najnowszej Emisji Weekendowej Łukasz Sikora.
Grzegorz Schetyna stwierdził po przegranych przez Koalicję Europejską wyborach do PE, że jedyny koalicyjny mandat z Podkarpacia, który wywalczyła Elżbieta Łukacijewska, zdobyty został dzięki społeczności napływowej zamieszkującej gminę Cisna, z której to europosłanka pochodzi. Wyjaśnił, że to mieszkający w tej bieszczadzkiej gminie eks-dolnoślązacy, tudzież inni interiorowi repatrianci załatwili Łukacijewskiej kolejną, trzecią już kadencję w PE.
Ludzie z zewnątrz.Napływowi.Wielu z Dolnego Śląska i Wrocławia.
— Grzegorz Schetyna (@SchetynadlaPO) May 28, 2019
Bieszczadzka riposta była łagodna acz stanowcza, łącznie ze zwróceniem Schetynie uwagi na jakość i intensywność pracy w kampanii oraz niekoniecznie trafny dobór składu osobowego, czy też miejsc na liście.
Grzegorz, mieszkańcy Cisnej to nie "ludzie z zewnątrz", tu wszyscy jesteśmy swoi i stąd. To wspaniała wspólnota, gościnna, otwarta i przedsiębiorcza. Jestem dumna, że mieszkam w Cisnej i dziękuję wszystkim moim sąsiadom za oddane głosy na @koalicja… Na pewno idziemy po więcej!"
— Elżbieta Łukacijewska (@elukacijewska) May 28, 2019
Ktoś powie, a cóż tu rozpatrywać, skoro PiS nie po raz pierwszy pozamiatał na Podkarpaciu, wykręcając rekordowe 65-procentowe poparcie, w dodatku przy dwukrotnie wyższej frekwencji, aniżeli przed pięcioma laty?
Faktem jest, że dla ludzi popierających prezesa Kaczyńskiego nie ma większego znaczenia, czy ktoś napływowy, czy nie, i to zarówno po stronie wybierających, jak i wybieranych (vide przykład Józefiny Hrynkiewicz z wyborów parlamentarnych 2015).
Dla opozycji z kolei wprost przeciwnie, bo kontr-pisowym spadochroniarzom w naszym regionie wiedzie się raczej średnio, o czym zresztą nie pierwszy raz przekonuje właśnie przykład Elżbiety Łukacijewskiej, która niegdyś musiała się mierzyć (zwycięsko) z Marianem Krzaklewskim, a w dopiero co zakończonej kampanii z dość anonimowym w tej okolicy Czesławem Siekierskim.
Gdyby spróbować podsumować te napływowo-miejscowe dumania różnych polityków i efekty z nich wynikające, dla mnie jeden wniosek jest fundamentalny: straszenie PiS-em odbiło się opozycji totalną czkawką.
Do powyższego doszło jeszcze smętne pojękiwanie, że kampanię wsparła machina propagandy z publicznych mediów, pieniężne rozdawnictwo Morawieckiego, a być może nawet sprzyjająca faza księżyca. I o ile dwa pierwsze argumenty są bezwarunkowo prawdziwe, to zapłakanie się w kącie, tudzież w niepublicznych mediach, może być jedynie przyczynkiem do uzyskania tytułu klasowej beksy. Z bezterminową datą ważności.
Tymczasem lud PiS-u świętuje na całego, a i elektoratowi Łukacijewskiej pogrozić też potrafi, jak np. entuzjastyczny forumowicz z portalu DoRzeczy: „Bardzo często do tej Cisnej nie tylko biegałem, ale i tam swoje pieniądze wydawałem. Ani grosza złamanego ode mnie i od moich licznych dzieci te …uje antypolskie żydoszczyny popierające już więcej nie zobaczą. W Bystrym czy w Ustrzykach je teraz wydam. Żeby im Arabów i Negrów tam jeszcze posłali z tej Unii (…)”
Pytanie otwarte do opozycji: naprawdę TAKIEGO przeciwnika nie da się pokonać, tylko łkać po kątach?