Fot. Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News. Na zdjęciu w środku Małgorzata Kidawa - Błońska

Niemal natychmiast po ogłoszeniu wyników wyborów rozpoczęło się zamaszyste tasowanie kart w celu wyłonienia asów, które ruszą do walki o prezydenturę w przyszłym roku.

Ze względu na to, że po stronie rządowej talie są raczej zgrane i znaczone, a i tak decyduje ten sam Wielki Szu co zawsze, bardziej interesujące wydaje się przyjrzenie ręce – nazwijmy ją roboczo – opozycyjnej.

Od wieczora 13 października, kiedy to wszystkie komitety odtrąbiły swój wielki sukces, obficie oblały wygraną i następnego dnia wybudziły się na wielkim kacu, rozpoczęły się gry i zabawy pt. „Kto na prezydenta?”. W niektórych przypadkach, jak np. w PO, na razie co prawda trzeba poddusić Schetynę, żeby bezwładnie osunął się z fotela lidera, ale nie zmienia to faktu, że o prezydenturze – a raczej o chętnych na nią – myślą teraz wszyscy. Wiosna wszak tuż, tuż.

W szumie medialnym kręcą się już więc bukmacherskie typy. Do takich należą Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL czy Borys Budka z PO. Obaj należący do tej grupy relatywnie młodych polityków, którzy do niczego poza tą dziedziną już za bardzo się nie nadają. Mają bowiem tę przypadłość, że na proste, zamknięte pytanie potrafią odpowiadać przez kilkanaście minut i tylko co sprawniejsi dziennikarze są w stanie przerwać lub wyłączyć nagrywanie, żeby móc cokolwiek zrozumieć. O zrozumieniu odbiorców lepiej w ogóle nie mówić.

Z grupy 30-40 latków wyróżniają się Adrian Zandberg (Lewica Razem) i Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy. Problemem pierwszego jest jednak dość marne zaplecze (ugrupowanie Zandberga uciułało ledwie sześcioro posłów na 49 z lewicy), a drugiego awaria oczyszczalni, która poskutkowała utworzeniem nowego, obleczonego w fetor, dopływu Wisły. Dwaj wymienieni mają jednakże gadane, co z pewnością wyróżnia ich na tle miałkiej politycznej nowomowy.

W gronie faworytów wystąpić też może Małgorzata Kidawa-Błońska, już nie w roli asa, lecz damy, z konkretnymi zaletami. Największa to ponad 400 tysięcy zebranych głosów i deklasacja w Warszawie samego prezesa PiS. Niebagatelny atut niedoszłej premier z KO stanowi też jej płeć, gdyż byłaby ona pierwszą kobietą na zdominowanym przez mężczyzn urzędzie. Nawet w zamierzchłym okresie monarchii takie wyjątki zdarzały się częściej.

Janusz Korwin-Mikke, weteran bojów o pałac, wygląda co prawda na nieco zmęczonego, ale nie można zapomnieć o Konfederacji, która w nowym sejmowym rozdaniu jawi się jako opozycja względem wszystkich. Jednym z jej liderów jest przypominający srogiego inkwizytora Grzegorz Braun (mandat uzyskał w Rzeszowie) i można typować go na mocnego pretendenta konfederatów.

Problem Brauna polega jednak na rozbudzonym do granic mesjanizmie, który powoduje, że zahipnotyzowany duchowo wyborca ni stąd ni zowąd może ocknąć się w zakonnym kapturze, maszerując z pochodnią w dłoni w krucjacie przeciw niewiernym.

Reklama