Fot. Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News. Na zdjęciu od lewej: Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, i Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości
Reklama

40-letni Marcin Warchoł wychodzi ze stajni ministra-prokuratora Ziobry, startując do wyborczej konfrontacji jako czarny koń, czy raczej milutki kucyk, mający nadać kolorytu walce o rzeszowski ratusz? – pisze Łukasz Sikora.

O niedawnym wybryku Tadeusza Ferenca mówi od kilku dni już nie tylko cały Rzeszów, bo okazało się, że sprawa rezygnacji wieloletniego prezydenta miasta stała się na tyle znana, że ni stąd ni zowąd stolicę Podkarpacia nawiedził sam Andrzej Duda. Podkreślam znamienność tegoż faktu przede wszystkim ze względu na to, że w minionych miesiącach prezydent Polski był raczej niewidzialny, poza wpisami w internecie i spotkaniu grupy wyszehradzkiej, które na pełny gwizdek relacjonowała rządowa telewizja.

Sama kwestia rezygnacji Ferenca z pełnionego urzędu zaskoczeniem żadnym nie jest. W ratuszu już od dawna było tajemnicą poliszynela, że prezydent – z racji wieku i stanu zdrowia – raczej nie zechce dokończyć bieżącej kadencji samorządowej.

Zaskoczeniem, i to ogromnym dla równie ogromnej większości zainteresowanych, było natomiast więcej niż półoficjalne namaszczenie następcy, bowiem głównodowodzący Rzeszowem przez niemal dwie dekady, zaprezentował się w towarzystwie wiceministra z Solidarnej Polski, czyli stajni ministra-prokuratora Ziobry. Pozostaje otwartym pytanie, czy 40-letni Marcin Warchoł wychodzi z owej stajni, startując do wyborczej konfrontacji jako czarny koń, czy raczej milutki kucyk, mający nadać kolorytu walce o rzeszowski ratusz?

Zwierając szyki z reprezentantem skrajnej prawicy, bo na taki właśnie wizerunek ziobryści pracowali ostatnio bardzo intensywnie, odchodzący Tadeusz Ferenc popełnia jednak zasadniczy błąd. Staje bowiem niejako w poprzek zapatrywań tysięcy rzeszowian, którzy w kolejnych starciach wyborczych dawali mu wygraną w pierwszej turze, najczęściej z ogromną przewagą nad resztą peletonu. A zdawało się, że prezydent świetnie rozumie swoją samorządową rolę, kiedy przez lata współpracował z wieloma rządami, mawiając po wielokroć, że jedzie „klamkować do Warszawy”, co sprawiało, że od lat znajdował się w gronie ogólnie szanowanych samorządowców z krwi i kości.

Zasługi Ferenca dla rozwoju miasta, choć niekiedy cokolwiek kontrowersyjne, przez zdecydowaną większość mieszkańców nie będą mu zapomniane. O autorytet pasowałoby jednak zadbać do końca swej politycznej aktywności, a w tym przypadku zdaje się, że jakimś dziwnym trafem opuściła go polityczna intuicja.

Nie twierdzę, że Marcin Warchoł te wybory przegra, bo przecież ma już Ferencowe, Dudowe i być może rządowe wsparcie, z których to ostatnie będzie z pewnością obfite, poczynając już od możliwej nominacji na tymczasowego komisarza miasta. Będzie, o ile prawicowi koalicjanci ustalą, że to faktycznie kandydat z partii Ziobry będzie tym właściwym. Jestem jednak przekonany, że reprezentant radykalnej prawicy, w dodatku resortu, który wręcz bryluje w ustawicznym demolowaniu polskiej demokracji, nie będzie miał lekko w tej bitwie o Rzeszów.

Ciekawe tylko, czy środowiska opozycyjne względem Zjednoczonej Prawicy dadzą sobie radę z namaszczeniem wspólnego kandydata wobec niezłego psikusa, jaki im uczynił zżyty z nimi od lat Tadeusz Ferenc?

Reklama