Kiedy 15 lat temu z grupą rzeszowskich reporterów czekaliśmy na wybicie północy na polsko-ukraińskiej granicy w Korczowej, aby przywitać pierwszych obywateli sąsiedniego kraju wjeżdżających już do Unii Europejskiej, nawet nie przypuszczałem, że na moich oczach wydarzy się scena niemal symboliczna.
Otóż gdy tuż po wybiciu północy po polskiej stronie rozległy się dźwięki „Ody do radości”, a na maszt wspinała się gwiaździsta flaga, naszym oczom ukazał się obywatel Ukrainy zmierzający wolniutko w stronę polskiego (już unijnego) szlabanu, prowadząc lekko zdezelowany motocykl z doczepionym koszem, w którym pobrzękiwały butelki upchane obok kanistra z benzyną – ot, zwykła przygraniczna kontrabanda.
Kiedy jednak obywatel dostrzegł grupę biegnących wprost na niego fotografów, kamerzystów i dziennikarzy, niemal z miejsca zawrócił i zaczął uciekać w przeciwną stronę, myśląc niechybnie, że to jakaś policyjna akcja łapania przygranicznych „mrówek”. Zanim go dogoniliśmy i wspólnie przekonali, że jest pierwszy na nowej unijnej granicy, minęła spora chwila, przeplatana wesołością z jednej i niedowierzaniem z drugiej strony.
Dzisiaj tamto zdarzenie ciągle wspominam z uśmiechem, ale niestety z upływem czasu mocno rzednącym. Decydując bowiem o przystąpieniu do europejskiej rodziny w referendum, postanowiliśmy też, że wspólnie zadbamy o to, aby przestrzegać kilku ważnych zasad, które ogólnie zwane są demokratycznym państwem prawa.
I o ile co do demokratycznego sposobu wyboru rządzących dziś elit nie ma żadnych wątpliwości, to już zachowanie ludzi władzy budzi je w najwyższym stopniu. Któż wskazałby dzisiaj w Europie podobne państwo? Rządzi w nim szeregowy poseł, do którego partyjnej siedziby zjeżdża się cały rząd, dosłownie na skinienie ręki. Nie inaczej jest zresztą z prezydentem.
Szefem państwowej telewizji jest polityk rządzącej partii, a propagandowy bełkot wychwalający pod niebiosa chwalebne dokonania ludzi władzy zdaje się nie mieć końca. Tak samo z publicznym radiem. Z korytarzy wszystkich państwowych firm i instytucji słychać coraz cichsze szepty, że jeszcze nigdy dotąd nie było takiej czystki, jaką zafundowali obecnie rządzący, od służb mundurowych, po sądy i prokuratury, a nawet lasy i stadniny. Opłakane skutki niektórych „reform” zna już cały świat.
Uciekający motocyklista z Ukrainy, mający jako pierwszy przekroczyć unijny szlaban tej majowej nocy w 2004 roku, zwyczajnie przestraszył się fleszy i świateł kamer, ale jakoś udało się go zawrócić. Zasadne jest pytanie, czy Polacy mają w sobie na tyle odwagi, motywacji i siły, aby takiego zwrotu dokonać na własnym, choć wciąż jeszcze unijnym, podwórku.