Zdjęcie: Pixabay

Jak sanepid informuje o konieczności poddania się kwarantannie? Listownie. Jak szybko? Po miesiącu od… rozpoczęcia kwarantanny!

Coraz więcej osób choruje na COVID-19. Tylko w czwartek w całym kraju odnotowano 22 683 nowych zakażeń, z czego 1 276 na Podkarpaciu i prawie 200 w samym Rzeszowie.

Koronawirus rozprzestrzenia się w tempie błyskawicznym, a stworzony do koordynowania tego system, nie jest w stanie zapanować nad skalą epidemii w Polsce. Dowód? Historia Justyny, Czytelniczki Rzeszów News, która do dziś nie wie, czy COVID-19 ma już za sobą.

O tym, że potencjalnie może być chora dowiedziała się 4 października. Był niedzielny wieczór. Wówczas osoby, z którymi miała kontakt w pracy, źle się poczuły: były osłabione, miały wyższą temperaturę. Od razu poinformowały o tym szefa, on resztę pracowników. 

5 października wykonano testy, wyniki przyszły dzień później. – Większość miała wynik dodatni. U mnie wyszedł ujemny, wszyscy jednak trafiliśmy na kwarantannę. W izolacji byliśmy już od niedzieli, dzięki szybkiej reakcji pracodawcy – wspomina Justyna.

Dobrze, że PKP nie zaangażowano

Telefon z sanepidu, który sprawdzał kontakty osób zakażonych, dostała dopiero po czterech dniach, 9 października o 18:00. Pracownica sanepidu na dodatek pomyliła nazwiska. Justyna na kwarantannie była do 14 października.

Gdyby nie jej odpowiedzialność, teoretycznie mogłaby zarażać koronawirusem inne osoby od pięciu dni. Żadne służby nie wymusiły na Justynie izolacji. O nałożonej kwarantannie dowiedziała się dopiero… 9 listopada (!), gdy otworzyła list sanepidu z Poczty Polskiej. 

– Dobrze, że nie zaangażowano do tego PKP, bo pewnie pismo przyszłoby pół roku później – ironizuje Justyna.

Podczas obowiązkowej kwarantanny nikt jej nie kontrolował – ani sanepid, ani policja. – Nie miałam żadnego telefonu, ani żadnej wizyty. Nie mogłam się zalogować także do aplikacji „Kwarantanna” – opowiada Justyna.

Lekarz wmawiał przeziębienie

To jednak nie koniec. Kobieta pod koniec kwarantanny dostała zapalenia zatok. Choroba objawiła się w dość dziwny sposób. Czuła się jakby jej ktoś piłkę golfową włożył między oczy. Do tego czuła jedynie smak soli i zapach Amolu. Smaki pośrednie zanikły.

– W zasadzie przez całą kwarantannę czułam się świetnie. Dopiero pod koniec było źle, więc zadzwoniłam do lekarza rodzinnego, ale testu nie dostałam – mówi Justyna.

– Dowiedziałam się, że NFZ niechętnie chce testować osoby po kwarantannie. Ponadto, lekarz wmawiał mi przeziębienie. To było niemożliwe, bo niby gdzie się miałam przeziębić siedząc 10 dni w domu? – pyta kobieta.

Lekarz uparł się twierdząc, że złe samopoczucie Justyny to jednak efekt przeziębienia, więc i tak nie powinna wychodzić z domu. Koniec końców nie wiedząc, czy jest chora na COVID-19 czy nie, kobieta postanowiła izolację przedłużyć o 7 dni – do 20 października.

– To tylko pokazuje, że tak naprawdę epidemia to sprawdzian z odpowiedzialności – mówi Justyna.

Sanepid zaskoczony nie jest

Dorota Gibała, rzecznik podkarpackiego sanepidu, przypadkiem Justyny nie jest zdziwiona.  O ile osoba zakażona o dodatnim wyniku dowiaduje się dość szybko, tak osoby z kontaktu zwykle nieco później.

Dlaczego? Bo to zależy od tempa pracy laboratorium. – Może się tak zdarzyć, że informacje o obowiązkowej kwarantannie nie są przekazywane bezzwłocznie, ale zwykle nie powinno to trwać dłużej niż 24 godziny od wykonania testu – wyjaśnia Dorota Gibała.

Sanepidu potwierdza, że nie wykonuje testów osobom z kontaktu. – Chyba że mają jakieś objawy w trakcie trwania kwarantanny lub po jej odbyciu. Wówczas dzwoni się do lekarza rodzinnego i on na podstawie porady telefonicznej może zlecić test – wyjaśnia Gibała.

To dlaczego, mimo złego samopoczucia i teleporady, Justyny nie przetestowano? Na to pytanie sanepid nie potrafi odpowiedzieć. 

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama