Polityczna gimnastyka na Podkarpaciu nie była potrzebna PiS, w Koalicji Europejskiej liżą rany po sromotnej porażce. Na nosie liderom Platformy Obywatelskiej zagrała Elżbieta Łukacijewska. Żąda ich wymiany.
Już wiemy, że Podkarpacie do europarlamentu po niedzielnych wyborach wyśle trzy osoby: Tomasza Porębę, Bogdana Rzońcę (obaj PiS) oraz Elżbietę Łukacijewską (KE). Poręba i Łukacijewska w PE będą już po raz trzeci. Rzońca to eurodebiutant, ale jeden z najważniejszych polityków PiS na Podkarpaciu. W Sejmie na kilka miesięcy do jesiennych wyborów parlamentarnych zastąpi go radny sejmiku podkarpackiego Adam Śnieżek.
Zwycięstwa PiS w naszym województwie należało się spodziewać, w każdych wyborach biczuje konkurencję. Nie inaczej było i tym razem. Ponad 65 proc. wszystkich głosów robi wrażenie, ale jednocześnie potwierdza, że Podkarpacie partii Jarosława Kaczyńskiego daje niesłychany komfort spokoju. W kampanii PiS zrezygnował z nalotu na nasz region swoich najważniejszych polityków. Nie było mu to kompletnie potrzebne.
Tomasz Poręba, lider podkarpackiej PiS-owskiej listy, nie musiał się wysilać. Kilka razy pojawił się na Podkarpaciu, więcej czasu spędzał w Warszawie, gdzie musiał koordynować całą eurokampanię PiS. – Tomek właściwie nie musiał na Podkarpaciu prowadzić kampanii. Wystarczyło, że jest. Nikt takiego komfortu, jak on, nie miał – słyszę w podkarpackim PiS. Poręba, bez większego wysiłku, zdobył 276 tys. głosów! W 2014 r. miał ok. 113 tysięcy.
Kombinowali, jak koń pod górę
Koalicja Europejska z wyniku 21,56 proc. na Podkarpaciu nie ma prawa się cieszyć. Odpowiedzialność za fatalny wynik ponoszą regionalni liderzy Platformy Obywatelskiej. Kombinowali jak koń pod górę, by na liście wysoko nie znalazła się Elżbieta Łukacijewska, która zarówno 5 lat temu, jak i 10 lat temu dała PO euromandat. W tegorocznych wyborach chcieli ją upchać na 7. miejscu, by zwiększyć szanse Krystyny Skowrońskiej (2. miejsce).
„Walczyliśmy razem o szanse Podkarpacia w Unii Europejskiej! Za wszystkie oddane na mnie głosy bardzo dziękuję! I do roboty! O lepsze Podkarpacie dla jego mieszkańców” – napisała po porażce Krystyna Skowrońska.
Tej „walki razem” było, jak kot napłakał. Łukacijewska wydeptała sobie ostatnie 10. miejsce. W kampanii była osamotniona, w jej towarzystwie liderzy PO się nie pojawiali, do Rzeszowa sama ściągała byłego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, czy unijną komisarz Elżbietę Bieńkowską, momentami wspierał ją Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, który stawiał jednak na Marka Ustrobińskiego (trzeci na liście KE).
W obozie Marka Ustrobińskiego nie podobało się to, że Ferenc pojawia się u boku Łukacijewskiej, bo w ten sposób „rozmywa” swój przekaz, na kogo należy oddać głos. Nie brakowało złośliwości wewnątrz Koalicji Europejskiej. Gdy Elżbieta Łukacijewska ściągnęła do Rzeszowa Elżbietę Bieńkowską, w ratuszu nie pozwolono jej, by na Rynek zabrała roll up z napisem „Rzeszów – stolica innowacji”.
Lider KE bez charyzmy
Łukacijewska walczyła nie tylko z PiS, ale również toczyła walkę w szeregach PO, gdzie od dawna jest traktowana jako niechciane dziecko. Postawienie na Czesława Siekierskiego na lidera podkarpackiej listy KE okazało się fatalnym rozwiązaniem. 10 lat temu Łukacijewska udowodniła, że ściągnięcie na lidera listy spadochroniarza Mariana Krzaklewskiego nie da mu sukcesu. Pięć lat później otworzyła już jednak listę.
Teraz powtórzono scenariusz ze spadochroniarzem – Czesław Siekierski był europosłem PSL ze Świętokrzyskiego, dobrze odnajdujący się na brukselskich korytarzach, merytorycznie przygotowany, ale zupełnie bez charyzmy. Zrzucony na Podkarpacie przegrał, mimo zdobycia 38 tysięcy głosów. PO po raz kolejny pokazała, że na Podkarpaciu jest słaba, w najważniejszych starciach i politycznych układankach PSL ogrywa ją jak małe dziecko.
Elżbieta Łukacijewska weszła do PE, zdobywając ponad 40 tysięcy głosów. Już w wieczór wyborczy włożyła kij w mrowisko, mówiąc nam, że wygrała, bo ludzie widzą, co robią dla regionu, a nie widzą tego liderzy PO. Swoją walkę Łukacijewska porównywała do meczu piłkarskiego. – Wygrać z pierwszego miejsca nie zaskakuje. Wygrać z „10”, to jak wygrać mecz, na który nie postawili liderzy – komentowała.
W poniedziałek na Facebooku napisała: „Mandat dali mi Mieszkańcy Podkarpacia, którzy we mnie wierzyli, doceniali moją pracę i którzy na mnie głosowali”.
Łukacijewska: muszą być zmiany
Po południu ponownie rozmawialiśmy z Elżbietą Łukacijewską. W krytyce swoich kolegów partyjnych idzie jeszcze dalej. – Nie wyobrażam sobie niewyciągnięcia daleko idących wniosków. Zdzisław Gawlik nie powinien być już liderem. Nie był nim, nie jest i nie będzie. Lider stawia na zwycięzców. Prawdziwy lider łączy ludzi, a nie dzieli – mówi Łukacijewska.
Gawlik podkarpacką PO kieruje od dwóch lat. Elżbieta Łukacijewska uważa, że to właśnie wybory do Parlamentu Europejskiego były najlepszą okazją do tego, by w regionie postawić się PiS, a przynajmniej nie dać się pożreć. – Jeśli we władzach podkarpackiej PO nic się nie zmieni, to ta euforia, która jeszcze w nas jest, całkowicie zaniknie – obawia się Łukacijewska.
– W partii potrzebna jest burza mózgów, twórcza krytyka. Dobry lider jej się nie boi. Nie wyobrażam sobie, by po tym fatalnym wyniku Koalicji Europejskiej na Podkarpaciu przeszło się do porządku dziennego i mówiono, że nic się nie stało. Te wybory pokazały, jak nie najlepiej ułożono listę KE. PiS wygrał bezapelacyjnie, nie ma co się czarować. Wymiana kierownictwa PO na Podkarpaciu jest konieczna – dodaje.
marcin.kobialka@rzeszow-news.pl