Robert Makłowicz chce, aby Rzeszów stał się kulinarną stolicą Karpat. Szykuje festiwal na jesień. Warunek? Wygrana Fijołka w wyborach prezydenckich.
Kampania wyborcza Konrada Fijołka w końcu nabrała kolorów – mimo szarówki za oknem. A to za sprawą Roberta Makłowicza, popularnego krytyka kulinarnego i dziennikarza, który w deszczowy wtorek towarzyszył Fijołkowi w jego wędrówce po rzeszowskich restauracjach.
Tematem rozmów z przedsiębiorcami były formy wsparcia, jakie miasto może im zaoferować (do tej pory były to ulgi na czynsze w lokalach miejskich, większe powierzchnie pod ogródki letnie i anulowanie opłaty za sprzedaż alkoholu). Na spacerze po restauracjach Makłowicz wyraził też symboliczne poparcie dla kandydatury Fijołka, choć – jak sam mówił – do oddawania głosów na kogokolwiek w Rzeszowie namawiać nie chce, bo nie jest stąd.
– Rzeszowianie zagłosują więc tak jak będą chcieli. Jeżeli jednak pan Konrad wygra wybory, to zrobimy razem festiwal kulinarny w Rzeszowie, podobny do tego, jaki organizuję we Wrocławiu, „Europa na Widelcu” – zapowiedział Makłowicz.
Rzeszów bramą Karpat
– Mamy znakomity pomysł, jak promować dziedzictwo i dorobek kulturalny i kulinarny naszego regionu. Mamy pomysł na produkt turystyczny naszego miasta, tak bardzo potrzebny w trudnym czasie – ocenił Konrad Fijołek.
Festiwal w Rzeszowie, nieco mniejszy od tego we Wrocławiu, miałby nazywać się „Karpaty na Widelcu” i – pod warunkiem, że Fijołek zostanie prezydentem Rzeszowa, a w październiku nie nadejdzie czwarta fala pandemii koronawirusa – odbyć się jesienią.
– Skoro już jesteśmy w regionie, który nazywa się Podkarpacie, choć wiem, że to nazwa sztuczna, ale nie zamierzam z nią polemizować, to przygarnijmy te Karpaty. Kto ma to zrobić, jeśli nie Rzeszów? – pytał Makłowicz. – Należy zorganizować tu festiwal, który wypromuje małe ojczyzny. Jeszcze niedawno lokali było tutaj niewiele, a teraz miasto tętni życiem. To dowód na siłę małych ojczyzn i samorządów – uznał.
Makłowicz chciałby uczynić Rzeszów bramą Karpat. Festiwal miałby być wspólną przestrzenią tradycji i kultury Polski, Rumunii, Ukrainy, Węgier i Słowacji. – O tych miejscach chcemy opowiadać przez pryzmat kuchni i muzyki, tej prawdziwej ludowej – podkreślał krytyk kulinarny.
Na wzór Wrocławia
Festiwal miałby promować kulturę spędzania wolnego czasu w restauracjach i tym samym pomóc ich właścicielom wyjść z kryzysu covidowego. „Karpaty na Widelcu” na wzór festiwalu we Wrocławiu potrwałyby co najmniej kilka dni.
– Tamta impreza rozpoczyna się w środę. Najważniejsze wydarzenia odbywają się w sobotę – opisywał Makłowicz. – W czasie jednej edycji Rynek we Wrocławiu odwiedza nawet 150 tys. turystów. To wielka promocja dla miasta – podkreślał.
Podczas wrocławskiej „Europy na Widelcu” lokalni kucharze wcielają się w rolę poszczególnych regionów Europy. Produkty i miejsce do gotowania zapewnia im ratusz. Podobnie miałoby być w Rzeszowie.
– Korzyści są ogromne. Miasto reklamuje się w całym kraju, tysiące przybyszów zjadają kilkadziesiąt tysięcy porcji, a to buduje nie tylko markę, ale i integruje środowisko. Dla lokalnych szefów kuchni, którzy zwykle pozostają anonimowi, to bardzo ważne wyjść na scenę, być na ustach wszystkich – przypominał Makłowicz.
Festiwal we Wrocławiu rozpoczyna się od pochodu szefów kuchni. Degustacji potraw towarzyszą tematyczne kiermasze, turnieje i koncerty, a nawet przegląd filmów kulinarnych. – Wyobrażam sobie, że w Rzeszowie mogliby się zaprezentować producenci karpackich serów, piw, win, wędlin, miodów i słodyczy. Byłoby to wydarzenie o potężnej skali, a z niego frukta odcina się później cały rok – mobilizował rzeszowian dziennikarz.
Selfie z Makłowiczem
Po południu Makłowicz z Fijołkiem odwiedzili m.in. Irish Pub, Habanę i Kuk Nuk. Między jednym a drugim lokalem otaczał ich tłum młodych ludzi, raczej po to, by zrobić selfie z Makłowiczem, niż porozmawiać z Fijołkiem o samorządzie.
(cm)
redakcja@rzeszow-news.pl