Zdjęcie: Urszula Chrobak / Rzeszów News
Reklama

Pracownicy Wydziału Komunikacji Urzędu Miasta Rzeszowa wychodzą z cienia. W ratuszu otwarcie mówią już o nękaniu ze strony dyrektor Ewy Depy. Prezydent Tadeusz Ferenc sprawę traktuje poważnie.

MARCIN CZARNIK, MARCIN KOBIAŁKA

Po naszej piątkowej publikacji o skargach pracowników na Ewę Depę w magistracie wybuchła burza. W poniedziałek od rana docierały do nas sygnały od pracowników, że podczas pierwszego spotkania w ratuszu (12 maja) kilku z nich potwierdziło zarzuty stawiane w anonimowym piśmie, jakie trafiło na biurko prezydenta Tadeusza Ferenca. 

Stanowisko ratusza, który jeszcze w piątek zapewniał nas, że pracownicy nie poparli oskarżeń, w poniedziałek przed południem zmieniło się. – Rzeczywiście padły zarzuty ze strony pracowników, ale dotyczyły one spraw organizacyjnych – mówił Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa. 

– Pracownicy są niezadowoleni ze sposobu rozdzielania pracy. To oczywiście można podciągnąć pod złe traktowanie, o którym mowa w piśmie. Nikt natomiast nie potwierdził tego, że dyrektor Wydziału Komunikacji obraża swoich pracowników – przekonywał nas Chłodnicki.

Załoga podzielona, 30 do 25

W poniedziałek rano u prezydenta pojawiło się czterech pracowników Wydziału Komunikacji. Przedstawili mu dokument podpisany przez 25 pracowników wydziału – 25 z 55. Zaprzeczają w nim, że dyrektor Ewa Depa nęka swoich podwładnych.

– Ci pracownicy przyznali, że dyscyplina w wydziale jest większa, aby sprawnie załatwiać sprawy, aby nie tworzyć kolejek. Ale zapewnili, że zarzuty o nękanie nie mają pokrycia w rzeczywistości. Dokument powstał z ich inicjatywy – zapewniał Maciej Chłodnicki.

Nasze źródła twierdzą, że dokument im podsunięto. – Pracownicy dostali do podpisania pismo, w którym mają zaprzeczyć wszystkiemu, co było napisane w artykule… Brak słów – twierdzą osoby związane z ratuszem, dodając jednocześnie, że już w piątek, gdy zbieraliśmy informacje o traktowaniu pracowników, zakazano im rozmawiać z mediami. 

– Nic o tym nie wiemy – reagował Maciej Chłodnicki na pytania dotyczące podsunięcia poniedziałkowego dokumentu. Ratusz nie potwierdzał też informacji o masowym odchodzeniu na zwolnienia. – Zwolnienia nie są nagminne. Część pracowników przeszła na nie ze względu na dzieci, część wzięła urlop – słyszeliśmy w magistracie. 

Pewne jest to, że sprawa nie jest zamknięta, jak jeszcze mówiono nam w piątek. –  Prowadziliśmy kolejne rozmowy po ukazaniu się artykułu. Dzisiaj rano pytaliśmy o zarzuty dyrektor Depę. Nie zgadza się z nimi. Zamierza skierować sprawę do sądu. Czuje się zniesławiona – powiedział nam w poniedziałek Chłodnicki.

Jest anonim, jest problem

Mimo że Ewa Depa odpiera zarzuty o nękanie pracowników, ratusz obiecuje, że dokładnie zbada sprawę. – Cały czas mamy to na uwadze, że trzeba to wszystko do końca sprawdzić. Niestety, mamy ograniczone pole, bo to pismo wysłał anonim. Nie możemy wszcząć żadnej procedury – rozkładał bezradnie ręce rzecznik.

Co więc dalej? – Sytuacja może się zmienić z dnia na dzień. Mamy stanowisko prawie połowy załogi, która się podpisała, i która twierdzi, że jest traktowana dobrze. Mamy też drugą stronę, nazwijmy to: konfliktu, która uważa inaczej – mówił Maciej Chłodnicki.

– Dobrze by było, gdyby ktoś miał na tyle odwagi, aby się pod zarzutami podpisać. Jedna osoba czy grupa osób. Wtedy wdrożymy swoje procedury i dowiemy się, o co chodzi – zapowiadał rzecznik. 

Oczekiwany zwrot akcji

Po południu nasze źródło w magistracie poinformowało nas o spotkaniu, które w końcu doszło do skutku. Około 10 pracowników Wydziału Komunikacji w poniedziałek rozmawiało z wiceprezydentem Andrzejem Gutkowskim i sekretarzem miasta Marcinem Stopą.

– Gdy usłyszeli, co mamy do powiedzenia na temat zachowania dyrektor Ewy Depy, to usiedli z wrażenia. Wysłuchali nas ze zrozumieniem. Spotkanie było obiecujące – relacjonował nam jeden z uczestników spotkania. – Zgodnie z ich zaleceniem w środę lub czwartek złożymy oficjalną skargę na piśmie – mówili nasi rozmówcy. 

To, że spotkanie się odbyło, potwierdził nam Andrzej Gutkowski. – Poprosiliśmy pracowników, by spisali swoje uwagi i przedstawili nam je na piśmie. Wtedy zgodnie z procedurami zwołamy komisję i z całą starannością wyjaśnimy sprawę. Zależy nam na tym, by sytuacja w wydziale była dobra – mówił wiceprezydent Rzeszowa. 

Trzeba bić na alarm?

Andrzej Gutkowski nie chce oceniać sprawy przedwcześnie. Zapewnia, że na chłodną ocenę przyjdzie czas, gdy zapozna się z oficjalną skargą od pracowników, z którymi się spotkał w poniedziałek. – Medal ma dwie strony. Jedni pracownicy chwalą, inni się skarżą. Nie chcę wyrokować.

W lepszych nastrojach są po spotkaniu także pracownicy. – Nerwy troszkę opadły. Mamy nadzieje, że wygramy tę batalię. Chcemy po prostu normalnie pracować. Wkrótce złożymy pismo, jesteśmy zdeterminowani się pod nim podpisać. Jeśli będzie trzeba, to pójdziemy do sądu pracy. Doprowadzimy tę sprawę do końca – zadeklarowali.

W poniedziałek próbowaliśmy porozmawiać z Ewą Depą. Bezskutecznie. Nie odbierała od nas telefonu komórkowego. 

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama