Weekendowe Nowiny zamieściły dwugłos polityków nt planowanych zmian w polskim systemie sądownictwa, a w szczególności zmiany systemu powoływania sędziów. W rolę obrońcy tego niekonstytucyjnego projektu wcielił się poseł PiS – Mieczysław Miazga.
Jego wypowiedź jest klinicznym przykładem zastosowania metody używanej przez PiS do usprawiedliwiania rewolucyjnych a bezsensownych (jak w edukacji) lub groźnych (jak w sądownictwie) zmian. Zgodnie z tą metodą wyolbrzymiona teza o patologiach popierana jest ogólnikowymi stwierdzeniami o „niezrozumiałych i niesprawiedliwych wyrokach”, a wywód kończy się próbą zohydzenia całego środowiska i odkryciem jakiegoś „układu”.
Inni używają do tego jeszcze pojedynczych przykładów wyroków, które rzeczywiście mogły być błędne, bo takie oczywiście się zdarzają. Więc pytanie, czy któryś z polityków PiS szermujących takimi przykładami, wyszedł poza tę jednostronną informację i sprawdził, jak wyglądały racje drugiej strony (w szczególności prokuratury) w cytowanych sprawach. Czy p. poseł Miazga oparł swoje twierdzenia o jakieś badania ilościowe, a nie tylko relacje niezadowolonych z rozstrzygnięć, wszak w procesie zawsze jedna strona przegrywa, więc sfrustrowanych nie brakuje.
Niezależność sądów i niezawisłość sędziów jest fundamentem państwa prawa zapisanym w konstytucji. Ta zasada będąca elementem trójpodziału władzy nie jest kaprysem ani widzimisię demokratycznych elit, ale wynikiem wieloletnich obserwacji i historycznych doświadczeń.
Potrzeba tylko trochę znajomości historii i nie tak znowu wiele wyobraźni, żeby zrozumieć, że jej podważenie – nawet w najlepszych intencjach – wcześniej czy później przyniesie skutki opłakane. I to do obowiązków elit, którymi teraz są m.in. posłowie PiS, należy tę prawdę uświadamiać społeczeństwu, a nie organizować nagonkę na, w większości Bogu ducha winnych, sędziów. TO JEST I PANA ODPOWIEDZIALNOŚĆ, PANIE POŚLE.
Odpowiedzialność, bo jestem pewien, że wcześniej czy później znajdą się tacy politycy, którzy swój wpływ na nominacje sędziowskie wykorzystają do wywierania na sędziów nacisku w konkretnych sprawach. Wszak okazja czyni złodzieja, a inspiracje do tego mogą przyjść z najróżniejszych, nieraz przedziwnych stron.
Polski system sądownictwa ma swoje ułomności i trzeba je sukcesywnie usuwać, jednak to nie oznacza, że można i należy go wywracać do góry nogami, a w szczególności podporządkowywać politykom. Szczególnie dzisiaj, kiedy na czele ministerstwa sprawiedliwości stoi ktoś taki jak Zbigniew Ziobro, który już planuje rozwiązania, które umożliwią mu usunięcie niepokornych sędziów.
Bulwersująca zmiana sposobu wyłaniana sędziów nie tylko jest niebezpieczna dla jakości polskiego wymiaru sprawiedliwości, ale w żaden sposób nie gwarantuje usunięcia tych mankamentów, które p. poseł wymienia. Bo skąd przekonanie, że sędziowie wybrani przez posłów będą bardziej sprawiedliwi, szybsi, albo bardziej przyjaźni i zmienią podejście do obywatela. Powiem więcej, może być nawet gorzej, bo sędziowie zależni od polityków już na starcie będą mieli przetrącone kręgosłupy.
Sposobem na poprawę jest przede wszystkim zmiana kodeksów postępowania (karnego, cywilnego, może i administracyjnego), usprawnienie systemu wsparcia słabszych stron procesu przez adwokatów z urzędu, czy zmiana procedur uniemożliwiająca stronom stosowanie najróżniejszych sztuczek dla przeciąganie sprawy.
Dlatego jest dla mnie oczywiste, że poprawa funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości jest tylko dobrym pretekstem do podporządkowania sobie sądownictwa przez PiS. A oczywiste sformułowanie, że „dopiero wyrok czyni oskarżonego winnym” sugerowałbym p. posłowi dedykować autorowi tych katastrofalnych zmian – min. Ziobrze. Znanego z publicznego rozstrzygania o winie na długo przed rozpoczęciem procesu.
I jeszcze o układzie czy kaście. Świetnie pamiętam z początku lat dziewięćdziesiątych dyskusje o tym, co zrobić z sędziami. Ci z nich, którzy wówczas objęli władzę w sądach, byli w ten czy inny sposób popierani przez ruch odnowy i z nim się identyfikowali. I to oni mieli znaczący wpływ na decyzję, że zasady nieusuwalności sędziów nie wolno naruszać. Nawet w tak specyficznej sytuacji.
Dziś pewnie trzeba się zgodzić, że to był błąd. Ale mówienie po 27 latach, że trzeba dokonać weryfikacji, albo wręcz lustracji jest kompletną nieodpowiedzialnością. Choćby dlatego, że stworzy niebezpieczny precedens dla tych, którzy przyjdą po PiS-ie.