Od władzy zawsze wymaga się trochę więcej, szczególnie w sytuacjach trudnych. Wygłaszanie wtedy – zamiast skutecznego działania – „oczywistych oczywistości” może politycznie drogo kosztować.

Gdy latem 1997 roku premier Włodzimierz Cimoszewicz nie wczuł się wystarczająco w sytuację powodzian stwierdzając, że przecież mogli się ubezpieczyć wydawało się, że każda następna ekipa rządząca będzie już ostrożniejsza w wypowiadaniu tego rodzaju kwestii. Nieprzemyślane stwierdzenie premiera kosztowało utratę władzy – czy dzisiaj spontanicznie wypowiedziane słowa pani wicepremier spowodują też taki efekt? Trudno w tej chwili przewidzieć, ale na pewno długo będzie jej to pamiętane. I to nie tylko przez ludzi marznących w koszmarnie opóźnionych pociągach.

W zasadzie o tym powinna pamiętać każda władza, czy to na szczeblu centralnym, czy lokalnym: brak okazania empatii poszkodowanemu i wymagającemu konkretnej pomocy społeczeństwu w efekcie może mieć negatywne konsekwencje wyborcze. Bo wyobraźmy sobie takiego wójta zamykającego ostatnią szkołę w okolicy ze słowami: „Sorry, taką mamy demografię”. Czy też starostę stojącego obok likwidowanego ostatniego szpitala powiatowego i mówiącego: „Sorry, taką mamy możliwość leczenia”. Albo burmistrza na tle upadającej ostatniej fabryki w mieście, który rozkłada bezradnie ręce stwierdzając: „Sorry, taki mamy rynek pracy”.

Obawiam się, że wszyscy ci samorządowcy – wmawiający nam, że rządzenie nie ma z tym nic wspólnego, bo to przeszkody obiektywne – w najbliższych wyborach nie mieliby czego szukać.

Sorry, takie mam przeczucia.

Reklama