W związku z wyborem premiera Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej pojawiło wiele opinii wyrażających zachwyt, podziw oraz nadzieje, że stanowisko to jest złotym kluczem do drzwi, za którymi nie ma już podziału na „starą” i „nową Europę, oraz najlepszym przykładem na to, że jesteśmy we wspólnotowej czołówce. Ale pojawiły się również głosy mówiące: hola, hola, nie tak szybko, stop. I ja do tej drugiej grupy należę. Dlaczego?
Tylko nieszczerzy potrafiliby stwierdzić, że stanowisko dla naszego premiera nie jest sukcesem. Jest. Problem tylko w tym, że bardziej jego osobistym niż nas wszystkich. Dużo bardziej. Mówi się, że to nieprawda , ponieważ teraz Europa nas zobaczy, będziemy ważniejsi, lepsi, bogatsi, będą się z nami liczyć. A czy fakt, że poprzednikiem Donalda Tuska był Herman van Rompuy wpłynął jakoś na sytuację Belgów? Ja nie zauważyłam. Przecież premier przyznał, że nie może być rzecznikiem Polski w nowej sytuacji. I słusznie, bo nie na tym polega jego rola. Czyż sprzeczność nie nasuwa się sama?
Na marginesie nieco zabawnym jest fakt, że ci, którzy mówią, że nominacja dla premiera otworzy nam bramy europejskiego raju to ci sami, którzy mówią, że Polska w tym raju jest już od dawna.
Po drugie, funkcja przewodniczącego Rady Europejskiej chociaż prestiżowa nie jest wyposażona w zbyt wiele ważnych kompetencji. Ograniczają się one do działań koordynujących, a reprezentacja Unii na zewnątrz musi odbywać się bez uszczerbku dla kompetencji wysokiego przedstawiciela UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. W obliczu wojny na Ukrainie oraz tego, że nowa wysoka przedstawiciel uważana jest za osobę o poglądach prorosyjskich można wyciągnąć jeden wniosek. Przewodniczący Rady Europejskiej będzie raczej „pilnował żyrandola”. Bo czy taka reprezentacyjna jedynie funkcja może przełożyć się na aktywną politykę i przynieść to, co obiecują entuzjaści nowej sytuacji? Moim zdaniem nie.
Po trzecie. Ciekawi mnie fakt zakulisowych negocjacji. Jeżeli potwierdzą się doniesienia, że premier Donald Tusk w zamian za przychylność Davida Camerona obiecał, że będzie popierał jego reformy, mające de facto ograniczyć prawa emigrantów do zasiłków (tak, tak Polacy w UK) to jest to skandal! Poza tym, widoczne zaangażowanie kanclerz Niemiec w kandydaturę premiera Tuska nakazuje zadać jedno zasadnicze pytanie: co w zamian?
I po czwarte. W obliczu afery taśmowej, premier pokazał, że nie umie przyjąć na siebie pełni odpowiedzialności za to co się w jego rządzie wyprawia. Afera nie wyjaśniona, skompromitowani politycy nadal na stanowiskach. Jak mam wierzyć , że to co obiecuje się w związku z nową nominacją ma jeszcze jakąkolwiek wartość?