Zdjęcie: Youtube.com / Sport TVP

Teatralne show podczas pierwszego dnia procesu Kazimierza Grenia i jego dwóch byłych zastępców w Podkarpackim Związku Piłki Nożnej. Greń obawia się, że straci życie w wypadku.

W poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie rozpoczął się proces Kazimierza Grenia (zgodził się na podawanie nazwiska), prezesa Podkarpackiego ZPN w latach 2004-2015, oraz dwóch byłych już wiceprezesów Związku: Marka H. i Zenona K.

Cała trójka odpowiada przed sądem za „wyrządzenie znacznej szkody majątkowej” PZPN. Byłym szefom Związku grozi nawet 15 lat więzienia. W procesie chodzi o tajny kontrakt, który Greń podpisał w 2012 roku, na mocy którego zarabiał 4800 zł miesięcznie.

Pod kontraktem menedżerskim podpisali się wspomniani Marek H. i Zenon K. Kontrakt potem aneksowano, podwyższając pensję Kazimierzowi Greniowi do 7250 zł. W umowie był zapis, że ma być ona tajna do 2020 roku, a gdyby ta klauzula została złamana, to PZPN ma Greniowi wypłacić 500 tys. zł odszkodowania. 

To nie wszystko. Kolejne 300 tys. zł odszkodowania Greniowi miało być wypłacone, gdyby zapisy kontraktu przedostały się do mediów w ciągu trzech lat od jego zakończenia. Kontrakt miał też obowiązywać jeszcze przez pół roku po zakończeniu kadencji Kazimierza Grenia jako szefa PZPN. 

Prokuratura: fikcyjne umowy

Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie, która posadziła Grenia oraz Marka H. i Zenona K. na ławie oskarżonych, twierdzi, że zapisy umów były „rażąco niekorzystne, nieekwiwalentne do rodzaju pracy i wysokości wynagrodzenia” oraz nie miały „racjonalnego uzasadnienia”. Dzięki kontraktowi, Greń zarobił ponad 300 tys. zł.

W trakcie śledztwa ustalono, że prezesi PZPN zawierali między sobą fikcyjne umowy zlecenia, które były tylko przykrywką do wyprowadzania pieniędzy ze Związku. Odkryto nie tylko tajny kontrakt Grenia, ale również drugą, też tajną, umowę z 2009 roku. Na jej mocy Greń był dyrektorem generalnym PZPN.

Byli prezesi Podkarpackiego ZPN odpowiadają przed sądem również za niedopełnienie swoich obowiązków i nadużycie uprawnień. Prokuratura twierdzi, że na mocy kontraktu, jaki miał Kazimierz Greń, szkoda wyrządzona PZPN wyniosła ponad 600 tys zł.

Proszę się nie gniewać… 

Kazimierz Greń oraz jego byli zastępcy w poniedziałek pojawili się w sądzie. Akt oskarżenia przeczytał prokurator Krzysztof Ciechanowski. Potem głos zabrał Greń, który już na początku stwierdził, że nie będzie odpowiadał na pytania sądu, ani oskarżyciela posiłkowego, którym jest kancelaria prawna Tokarczuk i Partnerzy. 

Greń zapowiedział, że na pierwszej rozprawie będzie odpowiadał tylko na pytania swojego adwokata. – Proszę się nie gniewać… – zwrócił się do sędziego Tomasza Muchy, przewodniczącego składu orzekającego. – Dzisiaj nie odpowiem na żadne pytania sądu.

Dlaczego? Tego Greń już nie wyjaśnił. – W następnym etapie odpowiem na wszystkie pytania sądu. Będę składał bardzo szerokie wyjaśnienia, złożę szereg dokumentów, płytek CD, pendrivów, wiele nagrań – zapowiedział były prezes Podkarpackiego ZPN.

Greń twierdził, że to wszystko będzie świadczyło o jego niewinności oraz Marka H. i Zenona K. Greń błagał sąd, by podczas procesu dopuszczono wszystkie jego dowody. Potem przez kilkadziesiąt minut mieliśmy do czynienia z przedstawieniem. Z tego akurat Greń jest bardzo dobrze znany. 

Kontrakty? W sporcie norma 

Były szef PZPN mówił, że ze związkiem miał podpisane dwie umowy o pracę – w 2008 i 2012 roku. Przekonywał, że umowy podpisały z nim osoby, które miały do tego upoważnienie, podobnie jak i do zawierania umów z wszystkimi pracownikami PZPN. 

Podczas składania wyjaśnień, Kazimierz Greń odniósł się zapisów kontraktów, które dawały mu prawo do ubiegania się o wspomniane odszkodowania – 300 tys. i 500 tys. zł. – Nigdy nie sięgałem po te kwoty – ani ja, nie wiceprezesi. Nie występowałem do sądu o ich wypłacenie, a mieliśmy taką możliwość – mówił Greń. 

Stwierdził, że takie kontrakty menedżerskie „nie są niczym nowym w sporcie, w biznesie, jak i również w wielu firmach w naszym kraju”. Według Grenia, kwoty, jakie zawarto w umowach, też nie powinny dziwić, bo rzekomo występują one „w różnych dziedzinach działalności w naszym kraju”.

W najczarniejszych snach…

Kazimierz Greń przekonywał sąd, że Podkarpacki ZPN corocznie przyjmował dokumenty finansowe Związku i nigdy żaden z delegatów nie zgłaszał uwag co do jego zarobków. Greń skarżył się, że jego pensja jako prezesa nie rosła w takim tempie, jak co roku zwiększał się budżet PZPN. Greń mówił, że w latach 2012-2015 budżet Związku wzrósł o 1,350 mln zł. 

– Gdy odchodziłem ze Związku, budżet zostawiłem na pułapie 2,850 mln zł. Gdy przychodziłem [w 2004 roku – przyp. red.], budżet wynosił 485 tys. zł – porównywał Kazimierz Greń. Przekonywał też, że finanse Związku były co roku rozliczane przez zarząd, jego członków, komisję rewizyjną, sąd koleżeński i rzecznika prawa związkowego.

Dalej Greń mówił, że coroczny bilans finansowy trafiał też do urzędu skarbowego i ZUS-u. Na zjazdach PZPN były sprawozdania prezesa, zarządu. Przyjmowano je bez uwag. Wszyscy członkowie, delegaci stowarzyszenia [PZPN ma taki status – przyp. red.] mieli możliwość zadawania pytań – mówił Kazimierz Greń.  

Zapewniał, że umowa o pracę, jaką podpisał z wiceprezesami Związku, nie była nigdzie ukryta. – Cały czas była w PZPN tak, jak wszystkie inne pozostałe umowy – stwierdził Greń. – Dowiodę, że ci ludzie, którzy podpisali umowy, nie są zorganizowaną grupą przestępczą. W najczarniejszych snach nie śniło mi się, że będę w takiej grupie – mówił b. szef PZPN.

Oskarżenie „kopiuj-wklej”

Odniósł się również do zarzutu prokuratury, że Greń podpisywał ze Związkiem fikcyjne umowy zlecenia. Greń stwierdził, że wykonywali prace „najlepiej jak potrafili” i dostali za to „słuszne gratyfikacje finansowe”. Według Grenia, nie tylko on takie umowy zawierał. Regularnie miało je 68 osób w Związku, a w latach 2012-2015 około 130 osób. 

– Dlaczego skupiono się tylko na trzech osobach? – pytał retorycznie Kazimierz Greń. – Odpowiedź na to pytanie znajdziemy podczas procesu – uważa. 

Greń zaatakował także kancelarię prawną Tokarczuk i Partnerzy, która przeprowadzała audyt w Związku. Dzisiaj jest ona po drugiej stronie sądowej barykady, jako oskarżyciel posiłkowy. – Czy to nie dziwne? – pytał dalej Greń. Autorom audytu zarzucał, że jest on „niewiarygodny, „pisany na zamówienie”. Czyje? Tego Greń też nie wyjaśnił.

Ujawnił, że kancelaria za przeprowadzenie audytu w PZPN dostała ok. 50 tys. zł. – Taki audyt można napisać za 6-7 tys. zł – uważa Kazimierz Greń. Dziwił się, że prokuratura, pisząc akt oskarżenia, bazowała na tym audycie. Były prezes Związku stwierdził, że prokuratura wyniki audytu do oskarżenia przepisała na zasadzie „kopiuj-wklej”. 

Nadchodzi taki czas… 

– Gdy człowiek zderza się z górą lodową, gdy stoi pod ścianą, gdy jest gnębiony psychicznie, gdy robi się coś na siłę, aby kogoś zabić za życia, to nadchodzi dla każdego człowieka taki okres, czas, żeby z siebie to wyrzucić, wykrzyczeć i opowiedzieć prawdę, dlaczego ktoś to robi – mówił w teatralnym tonie Kazimierz Greń. 

– Wiem, że dla niektórych awanse, kariera, pieniądze są ważne, ale nie można kogoś zniszczyć podczas jego życia, tego dokonano w moim przypadku – użalał się nad swoim losem Greń. Zapowiedział, że podczas procesu przedstawi „szereg wiarygodnych dokumentów”, pokazujących, że ta „machina może zniszczyć każdego”.

– Dziś zniszczyła moją osobę – mówił Kazimierz Greń. – Proszę, wręcz błagam, by dopuścić wszystkie dowody, które przedstawię. Ale gdyby ze mną coś się stało, nie żartuję, mówię to z pełną stanowczością, gdyby nagle na przejściu dla pieszych ktoś mnie potrącił, miałbym jakiś wypadek samochodowy, to ktoś inny dostarczy dokumenty do sądu – zapowiedział. 

– Staje się bezsilny, jeżeli ktoś wykorzystuje władzę, którą ma, żeby zabić za życia drugą osobę – stwierdził na koniec Kazimierz Greń, próbując też sędziego Tomasza Muchę przekonać, że po raz pierwszy staje przed sądem, co było oczywistą nieprawdą, na co sędzia Mucha nie dał się nabrać. 

Odwołany po aferze biletowej 

Kazimierz Greń nie jest prezesem Podkarpackiego ZPN od 23 lipca 2015 roku. To wtedy weszła w życie uchwała zarządu Związku z 2 kwietnia 2015 r. o dymisji Grenia z zajmowanego stanowiska. 

29 marca 2015 r. Greń został zatrzymany w Dublinie przez miejscowych policjantów. Przed stadionem handlował biletami na mecz Polski z Irlandią. Centrala PZPN ukarała go 4-letnią dyskwalifikacją w pracach Związku. Grenia odwołano też z funkcji przewodniczącego Komisji ds. Futsalu i Piłki Plażowej PZPN oraz z funkcji członka Komisji Finansowej PZPN.

Kazimierz Greń walczył w sądzie o przywrócenie go na stanowiska prezesa Podkarpackiego ZPN. Proces przegrał prawie dwa lata temu. 

(ram)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama