Przy obecnej kancelarii Prezesa Rady Ministrów istnieje stanowisko pełnomocnika rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania. Trzeba przyznać, że w obecnym stanie spraw publicznych jest to wyjątkowo niewdzięczne zadanie.
Aktualnie funkcję tę pełni Wojciech Kaczmarczyk, który przyjechał do Rzeszowa na zaproszenie Wiceministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, senatora RP – Aleksandra Bobko i spotkał się z działaczami organizacji pozarządowych, samorządowcami i pracownikami uniwersytetu. Minister pokrótce referował, przygotowywany przez rząd Narodowy Program Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (pełna treść jest tutaj.)
Wg ministra Kaczmarczyka społeczeństwo obywatelskie polega w szczególności na tym, że jego członkowie z zapałem, i najlepiej bezinteresownie, angażują się w zabieganie o dobro wspólne swojej wspólnoty. Jednocześnie na samym początku wspomnianego wyżej Programu czytamy, że wskaźniki partycypacji obywatelskiej i kapitału społecznego są w Polsce bardzo niskie, dlatego „wzmocnienia wymaga większość prodemokratycznych i aktywizujących funkcji sektora obywatelskiego, szczególnie takich jak funkcja kontrolna wobec władzy, czy partycypacja obywatelska w procesach podejmowania decyzji politycznych” (wytłuszczenie moje – A. D.).
Toteż na koniec spotkania, nie oczekując specjalnie odpowiedzi (bo też i czas spotkania już się wyczerpał), zwróciłem uwagę na następujący paradoks. Oto jedną z aktywniejszych i bardzo szybko się rozwijających organizacji, która świetnie wpisuje się w wytłuszczone przeze mnie założenia Programu i oczekiwania Pana Ministra, jest Komitet Obrony Demokracji. Jednocześnie jednak KOD spotkał się z wyjątkową, od dawna niespotykaną agresją ze strony przedstawicieli najwyższych władz i środowisk z nimi związanych, a jego członkowie bywają odsądzani od czci i wiary. Pytanie zatem jak Pan Minister w tych warunkach spodziewa się pełnić swoją rolę, a w szczególności czy – zgodnie ze swoją drugą, równościową funkcją – będzie w stanie jednakowo i sprawiedliwie traktować wszystkie organizacje prodemokratyczne, a w szczególności nie dyskryminować tych, które niekoniecznie podobają się kierownictwu partii i państwa.
Innym postulatem p. Ministra jest przywrócenie słowom ich prawdziwych znaczeń, gdyż – jego zdaniem – po 27 latach nasza rzeczywistość jest w wielu aspektach zafałszowana. Przywołanym przez niego przykładem są sprawy aborcji, czy sfera nazywana potocznie gender. Nie będę cytował, bo sprawy są dość oczywiste i powszechnie znane. Abstrahując od tego, czy na i ile przywracanie słowom ich pierwotnych znaczeń należy do zadań tego urzędu, warto zwrócić uwagę na poziom hipokryzji, jaki z tego zapału przeziera. Oto prostując jedne pojęcia, PiS jednocześnie na niespotykaną od tych 27 lat skalę fałszuje pojęcia inne, z łatwością zmienia znaczenia słów, w bezwzględny sposób zakłamuje rzeczywistość. Dlatego chciałoby się zawołać – lekarzu, lecz się sam. Niestety, dzisiaj byłoby to wołanie na puszczy.
Na końcu języka miałem jeszcze pytanie, czy Pan Minister zamierza wystąpić w obronie KOD-u przed swoimi kolegami z partii i rządu, wszak takie zadanie niewątpliwie należy do obowiązków tego rodzaju pełnomocnika, ale w końcu machnąłem ręką. Pożyteczne realizowanie jego zadań wymaga dzisiaj pójścia na daleko idące kompromisy, więc nie ma co jeszcze dodatkowo sytuacji panu Ministrowi utrudniać. Bo przecież nawet w tej dramatycznej sytuacji, dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju można i trzeba wiele zrobić.