Byłem na spotkaniu Komisji Edukacji Unii Metropolii Polskich z Anną Zalewską – Ministrem Edukacji.

12 miast tego związku samorządowego było reprezentowanych przez dyrektorów wydziałów edukacji i/lub wiceprezydentów odpowiedzialnych za ten obszar. Po przedstawieniu przez zebranych postulatów i poglądów największych polskich miast, Pani Minister z duża werwą wygłosiła coś na kształt expose. Nie będę się tu wdawał w szczegóły. Urzędową relację można znaleźć tu.

Moja uwagę natomiast zwróciły te fragmenty wystąpienia Pani Minister, z których niedwuznacznie wynikało, że przekaz PiS o Polsce w ruinie rozciąga ona również na polska oświatę. Anna Zalewska powiedziała bowiem m.in:

– Systemu edukacji nie ma

– Czas pokazać nauczycielom, gdzie są (odnośnie godzin karcianych); nauczyciele traktowali je jako upokorzenie. Ich realizacja to często fikcja i zbędna sprawozdawczość

– Czwarta godzina wf to jest fikcja

– Liceum ogólne nie istnieje – to jest tylko przygotowanie do matury a nie kształcenie

– Szkoła zawodowa nie działa

Na mój sprzeciw, że polska edukacja w ruinie jednak nie jest, zaprzeczyła, jakoby coś takiego powiedziała. Co rzeczywiście jest prawdą, ale z powyższych, nie przeze mnie zanotowanych cytatów, taki wniosek można było łatwo wyciągnąć. W każdym razie dało się dostrzec rewolucyjny zapał do naprawy polskiej edukacji. Pierwszy krok w postaci zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków już został zrobiony. Następne w drodze. Należy do nich w szczególności projekt nowelizacji Karty Nauczyciela. Zawiera on kilka racjonalnych modyfikacji oraz jedną, która wzbudza wyraźny sprzeciw samorządów.

Chodzi o zamysł likwidacji tzw. „godzin karcianych”, czyli wprowadzony przez poprzedni rząd obowiązek przepracowania przez nauczycieli, w ramach 40 godzinnego tygodnia pracy, dodatkowych 2 godzin tygodniowo na zajęciach z uczniami. Jak pisze w swoim stanowisku Komisja Edukacji Unii Metropolii Polskich (uwagi UMP do KN) „Godziny karciane” pełnią ważną funkcję  w wyrównywaniu szans edukacyjnych dzieci i młodzieży oraz rozwijaniu  ich zainteresowań. W tej sprawie Ministerstwo ogłosiło konsultacje społeczne. Rada Miasta Rzeszowa przy gwałtownym sprzeciwie radnych PiS przyjęła uchwałę krytyczną wobec tego zamiaru. Zostanie ona przekazana do MEN.

O drugim sztandarowym pomyśle Pani Minister, czyli likwidacji gimnazjów,  nie udało się nam podczas tego spotkania niczego konkretnego dowiedzieć. Z tych i innych jeszcze wypowiedzi p. Minister można wywnioskować, że ma jakiś pomysł, na całościową przebudowę systemu edukacji, w ramach którego uda się jej uniknąć terminu „likwidacja gimnazjów”, ale i tak je zlikwiduje. Chciałoby się mieć nadzieję, że nie przyniesie to więcej szkody niż pożytku. Będąc zdeklarowanym przeciwnikiem wszelkich rewolucji, jestem jednak pesymistą.

Takim rewolucyjnym (wg słów Pani Minister) krokiem była pośpieszna decyzja z końca minionego roku o zniesieniu obowiązku szkolnego sześciolatków. Eksperci konserwatywnego Klubu Jagiellońskiego napisali o tym tak. Dodałbym do tego, że protest zainicjowany przez Państwa Elbanowskich odnosił się do sytuacji sprzed kilku lat, kiedy część samorządów mogła być rzeczywiście słabo przygotowana na przyjęcie sześciolatków do szkół. Teraz stan rzeczy jest zupełnie inny i nowelizując ustawę o systemie oświaty Pani Minister najwyraźniej nie wzięła tego pod uwagę.

Przez ostatnie 26 lat polska edukacja podlega ciągłym, gruntownym modyfikacjom. Lecz nadal są tacy, którzy twierdzą, że to co zrobiono, było złe i trzeba kolejnych, radykalnych przemian. Tymczasem są też opinie poważnych ekspertów, którzy twierdzą, że jest całkiem nieźle, a nawet bardzo dobrze. Pokazują to również wyniki międzynarodowych badań. Jako przykład podałbym opinię ekspertów Banku Światowego zamieszczoną w Rzeczpospolitej z 22. stycznia. Pod tytułem „Polski system edukacji to europejska czołówka” piszą oni m.in. „Prawdopodobnie najbardziej fundamentalną zmianą było wprowadzenie gimnazjów w 1999 roku”.

Dlatego, nie wpadając w euforię, ani w nadmierny krytycyzm preferowałbym jednak spokojne, cierpliwe poprawianie tego, co jest, a nie kolejne rewolucje. Jeśli one nawet przynoszą jakąś poprawę w jednych sferach, to niespodziewanie popsują gdzie indziej.

Reklama