Uciekają przed wojną, szukają swoich rodzin. Nie wiedzą, co będzie dalej [FOTO]

Do Rzeszowa przyjeżdża coraz więcej uchodźców z Ukrainy. Dla niektórych miasto jest tylko przystankiem w podróży. Są już bardzo zmęczeni. Niektórzy nie spali od czterech dni. 

 

Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News

Tatiana w poniedziałek w południe przyjechała do Rzeszowa z dwiema córkami i ich kuzynem. Starsza to Julia, studiowała prawo. Za cztery miesiące miała dostać dyplom. Młodsza to 5-letnia Krystyna, a 17-letni chłopak ma na imię Swietoslaw. 

Tatiana pracowała na Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie. Jej mąż Oleh w biurze podróży. Wszyscy razem byli jeszcze w niedzielę.

Pochodzą ze Lwowa. I choć tam żołnierze i wojska rosyjskie nie dotarły, od początku wojny co jakiś czas na ulicach wyły syreny. – W nocy dwa razy chowaliśmy się do piwnicy, a w dzień trzy albo cztery – próbuje sobie przypomnieć kobieta. 

We Lwowie został jej 23-letni syn Jura i kot. 47-letni mąż pojechał walczyć w Kijowie. Ostatni raz widzieli się w niedzielę przed południem. Przed rozstaniem zrobili sobie jeszcze wspólne zdjęcie, a mała Krysia weszła ojcu „na barana”. 

Zostawili wszystko. Spakowali się do małych walizek. Zmieściły się tylko ciepłe swetry. Wyjechali z domu w niedzielę o 10:00. Wsiedli do autobusu, który zawiózł ich na granicę w Budomierzu. Na odprawę czekali 24 godziny. 

Po przekroczeniu granicy wsiedli do autobusu, który przywiózł ich do Rzeszowa. Czekała na nich Ewelina. Znajoma znajomych. Pomogła im kupić bilety na pociąg do Krakowa. Jadą do znajomych. Nie wiedzą, ile tam zostaną.

Pytamy, co dalej. Cisza. Tatiana próbuje opanować łzy. Po chwili odpowiada łamiącym się głosem: „Nie wiem, co będzie dalej”. I znowu cisza: – Jak będzie wojna na Ukrainie, to może zostaniemy tutaj [w Polsce]. Bo tam jest strasznie – znów próbuje opanować łzy.

 

W podróży od czterech dni

Muhammad pochodzi z Odessy. – Gdy wyjeżdżaliśmy, w mieście panowała panika. Wszyscy się bali. Zostawili swoje rzeczy, i po prostu chcieli być jak najdalej – opowiada 57-latek. 

Była z nim jego żona i czwórka dzieci. – Spędziliśmy cztery dni w drodze, cztery doby nie spaliśmy – opowiada. Na granicy zostali rozdzieleni, bo mężczyźni do 60. roku życia mają zakaz wyjazdu z Ukrainy – rząd ogłosił mobilizację. 

Ale są wyjątki, gdy ktoś jest niepełnosprawny albo ma kilkoro dzieci, tak przynajmniej tłumaczył Muhammad. Dlatego udało mu się przekroczyć granicę. Teraz chce dołączyć do swojej rodziny, która już jest w Niemczech.

– W Korczowej poprosiłem kogoś żeby mnie podwiózł na dworzec – opowiada Muhammad. -Tak znalazłem się w Rzeszowie. Mam bilet do Wrocławia. Tam będę szukał pociągu do Berlina – mówił nam w poniedziałek.

Matki opadają z sił 

Do południa przez dworzec PKP w Rzeszowie przewinęło się około tysiąca ludzi. Takie szacunki mieli strażacy, którzy pilnowali porządku.

Ale tutaj nikt nie liczy, ilu uchodźców przyjeżdża. Wszyscy są zmęczeni. Tak bardzo, że najczęściej nie chcą o czymkolwiek rozmawiać. Kobiety, które trzymają na rękach małe dzieci, opadają z sił.

– Większość ludzi ma jakiś plan – opowiada Ihor, wolontariusz, który pracuje w punkcie informacyjnym na dworcu PKP. Przyjeżdżają pociągami albo autokarami, które zatrzymują się przed budynkiem głównym. – Dzisiaj ma przyjechać 50 autokarów – mówili strażacy.

Część osób zatrzymuje się na dworcu, żeby coś zjeść i chwilę odpocząć. Tutaj czekają na rodzinę albo znajomych, z którymi są umówieni, albo wsiadają do pociągu lub autobusu, i jadą dalej. – Bo Rzeszów jest tylko przystankiem w ich podróży – dodaje Ihor.

Pomagają i pilnują 

Najczęściej kupują bilety do Gdańska, Katowic, Poznania, czy Wrocławia. Wolontariusze, którzy opiekują się uchodźcami, pomagają im odebrać bilety w kasie, a później pilnują, żeby nie spóźnili się na pociąg. – O tak to wygląda – Dmitri, wolontariusz, pokazuje swój telefon.

– Kolega, który też jest tutaj, wysłał mi wiadomość o której godzinie odjeżdża pociąg, numer peronu i gdzie muszą dojechać. Sprawdzam to wszystko na tablicy, słucham komunikatów, a później odprowadzam ich na pociąg – tłumaczy Dmitri. 

Ihor i Dmitri mają dużo cierpliwości i zrozumienia dla wszystkich, którzy potrzebują pomocy. Cały czas ktoś ich o coś pyta. Znają ukraiński, rosyjski i angielski, więc wszystko tłumaczą. I zawsze pomagają nosić bagaże.

(la)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama