Katalog cichych, anonimowych, czasem dziwnych obecności. Tak można powiedzieć o zdjęciach Stefanii Gurdowej, która niczym anioł apokalipsy stworzyła swoją własną księgę życia, by samej zdecydować, kto przetrwa.
Stefanii Gurowej została poświęcona najnowsza wystawa w rzeszowskiej Galerii Nierzeczywista (ul. Jana Matejki 10). Piątkowy wernisaż, który ją zapoczątkował, cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem. W sali było tłoczno, a wszyscy z zachwytem spoglądali w twarze ludzi z okresu międzywojennego, które Stefania Gurdowa utrwaliła na fotografiach.
Ta wybitna artystka dwudziestolecia międzywojennego, czasu wojny i okresu komunizmu urodziła się w Bochni. Fachu uczyła się w rodzimym mieście, a później we Lwowie. W latach 1921-1937 prowadziła samodzielny zakład fotograficzny w Dębicy.
Swój ostatni zakład fotograficzny Gurdowa otworzyła w Łodygowicach pod Żywcem, gdzie też przez kilkanaście lat opiekowała się wnuczką, zanim ta dołączyła do matki. Po jej śmierci w 1968 r. mieszkanie zostało zlikwidowane, a całe archiwum fotografii wywiezione… na śmietnik.
Dwie osoby na odbitce
Na szczęście Gurdowa najważniejsze, w jej przekonaniu, szklane klisze zamurowała w ścianie. Tak przechowane fotografie stały się rodzajem ocalałej pamięci, które są czasem jedynym dowodem na czyjeś istnienie. Fotografka właśnie kilkadziesiąt takich istnień, anonimowych, bez dołączonej biografii, ocaliła.
Są to postaci różne – młodzi, starzy, mężczyźni, kobiety, dzieci… Wszyscy zapatrzeni w obiektyw. Ich oczy w większości wyrażają niepewność, u najmłodszych wręcz strach, ale są też oczy zadziorne, a nawet roześmiane, które wyróżniają się spośród galerii postaci Gurdowej.
Łączy ich też ubiór – odświętny – panie mają ułożone fryzury, ponowie ogolone twarze, a dzieci swym wyglądem przypominają swoje babcie. To „zasługa” poważnego stroju, poważnej miny, niecodziennej sytuacji i światła, które źle ustawione przysparzało im zmarszczek. Wpatrując się w takie postaci miało się wrażenie, że patrzy się na osobę z pogranicza świata realnego i empirycznego.
– To, co jest charakterystyczne dla tych zdjęć, to to, że na każdej odbitce mamy dwie osoby. Nie jest to jakiś ówczesny zabieg artystyczny, a jedynie czynność, która pozwalała na obniżenie kosztów, dlatego na jednej płycie wykonywało się dwie odbitki – opowiadał o wystawie Paweł Wolanin ze stowarzyszenia „Jarte” z Mielca.
Strategia doboru postaci to przypadek, który połączył tych ludzi według dziwacznych reguł. Czasem jakby owładnięty strukturalistycznym wirusem zestawiania ich według mocnych opozycji: damskie – męskie, młode – stare, nagie – ubrane.
Nie zapomnę o Tobie
Trzeba też zaznaczyć, że zdjęcia Gurdowej to rzemieślnicza praca, stąd też jej bohaterowie zawsze siedzą na wprost obiektywu wpatrując się w niego, a fotografka zawsze stara się uchwycić ich do połowy ciała. Stąd też nazwa wystawy – „Klisze przechowują się”.
Taki właśnie napis fotograficy z przedwojennych zakładów umieszczali na tekturowych odbitkach. I choć dla nich to był zabieg rutynowy, w kontekście wystawy słowa te brzmią jakby ich autorka chciała powiedzieć – nie zapomnę o Tobie.
„Zbiór negatywów Stefanii Gurdowej to katalog cichych obecności. Mamy oto przed sobą utrwalone na szkle wizerunki i można o nich powiedzieć, że (…) stanowią świadectwo niezliczonych imion popadłych w zapomnienie. Można je porównać do księgi życia, który nowy anioł apokalipsy – anioł fotografii – trzyma w rękach w dniu ostatecznym, a więc codziennie” – czytamy w albumie, który został poświęcony wystawie „Klisze przechowują się”.
Wystawę zdjęć Stefanii Gurdowej można oglądać do 1 września.
JOANNA GOŚCIŃSKA
redakcja@rzeszow-news.pl