Około 100 osób przeszło w niedzielę tą samą trasą, co Żydzi z rzeszowskiego getta 82 lata temu, zanim trafili do niemieckiego obozu zagłady w Bełżcu.
Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News
W niedzielę, 7 lipca, dokładnie 82 lata po haniebnej likwidacji rzeszowskiego getta, w Rzeszowie odbył się po raz 20. Marsz Pamięci w hołdzie Żydom. Marsz zorganizowało stowarzyszenie Rajsze, pielęgnujące pamięć o dawnych mieszkańcach Rzeszowa.
Uroczystość rozpoczęła się przy Kamieniu Pamięci na placu Ofiar Getta, gdzie przywołano relacje świadków eksterminacji Żydów. Justyna Król odczytała przesłanie Tima Zinnemanna, syna Freda Zinnemanna, wnuka Anny i Oskara Zinnemanów.
Tim Zinnemann, syn słynnego reżysera Hollywood, który urodził się w Rzeszowie, w grudniu ubiegłego roku odwiedził nasze miasto. Wtedy poznał historię placu Ofiar Getta. Jego dziadek Oskar został nagle zabrany z kliniki w getcie, gdzie pracował jako lekarz.
Z wieloma innymi osobami został zapędzony na plac w oczekiwaniu na transport do Bełżca. Kiedy w 1939 r. Fred Zinnemann błagał matkę i ojca, aby przyjechali do USA, Oskar odpowiedział: „Jesteśmy tutaj będą bezpieczni, nie stanie nam się żadna krzywda”.
„Niestety, jego wiara w ludzkość poszła na marne” – napisał w przesłaniu Tim Zinnemann, który nie mógł osobiście uczestniczyć w niedzielnym Marszu Pamięci, ale podkreślił w liście, że z jego uczestnikami jest duchem.
„Nigdy nie możemy zapomnieć o nieludzkości i barbarzyństwie, które miały miejsce w tym miejscu, i nie powinniśmy” – napisał wnuk Anny i dr Oskara i Zinnemannów.
Potomek rzeszowskich Żydów
Do Rzeszowa przyjechał Ariel Diamant, potomek rzeszowskich Żydów, który podziękował prezydentowi Konradowi Fijołkowi i Grażynie Bochenek, prezesce Rajsze, za możliwość zabrania głosu. Wielu członków rodziny Diamanta straciło życie podczas Holokaustu.
Ariel Diamant jest przedstawicielem potomków rodziny Goldreichów. Jego pradziadkowie Salomon i Gizela mieszkali tuż obok synagogi przy ulicy Bożniczej, wychowywali dziewięcioro dzieci. Salomon urodził się w Rzeszowie w 1846 roku.
– Był osobą religijną. Miał wyjątkowe zdolności językowe, uczył hebrajskiego w miejscowej szkole żydowskiej. Utrzymywał rodzinę, pisząc podania oraz wypełniając dokumenty do lokalnych sądów oraz władz miejscowych i państwowych – wspominał go Ariel Diamant.
Jego prababcia Gizela była położną. Jej nazwisko widniało w aktach urodzenia licznych dzieci. Babcia Ariela Chaya Helene była czwartym z kolei dzieckiem w rodzinie Goldreichów i podobnie jak jej ośmioro rodzeństwa chodziła do szkoły w Rzeszowie.
Ona i przyszły dziadek Ariela Leon Neger pobrali się w 1910 roku, i to właśnie w Rzeszowie postanowili stworzyć dom. Mieli dwie córki: Ernę i Lucie, mamę Ariela. W porodzie babci Ariela towarzyszyła jego prababcia Gizela.
Kiedy matka Ariela miała zaledwie dwa lata, wybuchła I wojna światowa. Jego dziadek został powołany do wojska, a babcia z dwiema małymi córkami wyjechała do Kolonii w północnych Niemczech, aby być blisko krewnych. Do Rzeszowa nigdy nie wrócili.
– Mój dziadek ostatecznie dołączył do najbliższych w Kolonii. Mieszkali tam do lat trzydziestych XX wieku, kiedy życie w nazistowskim reżimie stało się dla Żydów nie do zniesienia. Doświadczali wielu trudności – mówił Ariel Diamant.
Powodzie i skuty lodem Wisłok
Stało się dla nich jasne, że w Niemczech nie ma dla nich przyszłości. Dwóm siostrom Ariela udało się w 1935 roku – osobno – wyemigrować do Palestyny. Jego dziadkowie na szczęście również uciekli z Niemiec i przybyli do Palestyny kilka lat później, latem 1939 roku.
Matka i ojciec Ariela – również żydowski uchodźca, który musiał uciekać z rodzinnego Wiednia w 1938 roku – pobrali się w Jerozolimie w 1945 roku. Byli tam w 1948 r., gdy powstało państwo żydowskie, i od tego czasu rodzina mieszka w Izraelu.
– Niestety, wszyscy członkowie mojej rodziny, którzy pozostali w Rzeszowie, zostali zamordowani podczas Holokaustu – wspominał w niedzielę Ariel Diamant.
Przez niemal 60 lat, aż do swojej śmierci w Rzeszowie w 1910 roku, Salomon Goldreich prowadził dziennik. Opisał w nim ważne wydarzenia z życia rodziny – śluby, narodziny, zgony, podróże i wizyty krewnych.
Życie w Rzeszowie w tamtych latach nie było łatwe. Podstawą wyżywienia były chleb i warzywa, takie jak ziemniaki i buraki. W swoim dzienniku Salomon napisał o śnieżycach, ulewnych deszczach, powodziach i skutym lodem Wisłoku.
Ostateczny triumf wartości ludzkich
Ariel Diamant mówił, że gromadząc się na placu Ofiar Getta, czcimy pamięć wszystkich żydowskich ofiar Holokaustu, którzy w 1942 roku zostali przymusowo doprowadzeni z getta na stację kolejową Staroniwa, skąd przetransportowano ich do obozu zagłady w Bełżcu.
– Dla nas wszystkich ta ceremonia musi symbolizować ostateczny triumf wartości ludzkich i sprzeciw wobec okrucieństw dokonanych podczas Shoah. Musimy doceniać i szanować nie tylko wartość, ale także niezwykłą kruchość ludzkiego życia – mówił Ariel.
– Nigdy nie wolno nam zapomnieć o wysokiej cenie, jaką ludzkość zapłaciła za nienawiść, obojętność i milczenie, które panowały na ziemi podczas Holokaustu – dodał na koniec.
Szczęśliwie ocalały z Holokaustu
Podczas niedzielnej uroczystości odczytano także przesłanie Reny Epstein, córki Samuela Natansohna – rzeszowianina ocalałego z Holokaustu, który urodził się w Rzeszowie 18 czerwca 1929 r. Miał zaledwie 10 lat, kiedy naziści dokonali inwazji na Polskę.
Okoliczności, dzięki którym on sam oraz jego matka Róża uniknęli zagłady, były niczym cud. W swoich licznych ustnych świadectwach Samuel Natansohn ocalenie z Holokaustu przypisał szczęściu. Niestety, nie wszystkim członkom jego rodziny ono towarzyszyło.
Saul Nathanson, dziadek Reny, został zamordowany w czerwcu 1942 r. w wieku trzydziestu ośmiu lat wraz z innymi Żydami w Tarnowie. Udał się tam ukrywając się przed gestapo wraz ze swoją siostrą Relą. Zarówno Rela, jak i jej syn, także ponieśli wówczas śmierć.
16-letnia Rena, siostra ojca Reny, która przejęła po niej imię, została zamordowana w Auschwitz jesienią 1943 r., rok po tym, jak polski strażnik kolejowy wydał ją w ręce gestapo, podejrzewając ją o bycie Żydówką.
Spośród reszty rodziny Samuela Natansohna większość osób zginęła w Bełżcu, bądź w drodze do obozu podczas likwidacji rzeszowskiego getta. W przeciągu dziesięciu lipcowych dni ok. 20 tys. Żydów przesiedlono do Bełżca, a kolejnych 1500 zamordowano na miejscu.
Wielu z pomordowanych nie ma żyjących krewnych. „Dlatego tak ważne jest nasze dzisiejsze spotkanie i pamięć o nich” – napisała Rena Epstein, która podczas likwidacji rzeszowskiego getta w lipcu 1942 r. straciła ośmioro członków swojej rodziny.
Odwaga dwóch polskich rodzin
Samuel Natansohn uważał siebie za szczególnego szczęśliwca – w listopadzie 1943 r., gdy wszystko wydawało się już stracone, dwie polskie rodziny podjęły wysiłek, aby uratować jego i jego matkę.
„Podczas naszego upamiętnienia likwidacji getta powinniśmy także uczcić odwagę tych wspaniałych osób, które pomimo grożącej im śmierci ratowały Żydów” – podkreśliła w przesłaniu Rena Epstein.
Karolina i Kazimierz Kuśnierzowie, którzy przed wybuchem wojny pracowali u rodziny Natansohnów, zaoferowali Samuelowi Natansohnowi i jego matce kryjówkę w piwnicy ich domu. Po kilku potajemnych spotkaniach zorganizowano im ucieczkę z getta.
Późną zimą 1944 r. Karolina Kuśnierz dowiedziała się o planowanym zajęciu ich domu przez niemieckich żołnierzy. Mieszkańcom dali 24 godziny na opuszczenie domu.
Pani Kuśnierz porozumiała się ze swoją owdowiałą siostrą, że ta udostępni jako schronienie dla Samuelowi Natansohnowi i jego matce swój niewielki, dwupokojowy dom na obrzeżach miasta, w którym mieszkała z dwoma synami – 13-letnim Józefem i 11-letnim Ryszardem.
W domu ukrywało się już kilkoro dalszych krewnych rodziny Natansohnów. To do nich dołączyli Samuel Natansohn i jego mama Róża. Kilka dni później awarii uległa sieć wodociągowa, zalana została piwnica Kuśnierzów, kryjówka bliskich Reny.
W kryjówce przetrwali wojnę
Gdyby nie zmiana kryjówki i otwartość pani Wiśniewskiej, Samuel i Róża zostaliby zamordowani, a wraz z nimi rodzina Kuśnierzów. Wszystkie osoby ukrywające się u pani Wiśniewskiej przetrwały wojnę i zostały wyzwolone przez wojska sowieckie 31 lipca 1944 r.
„Ten, kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Moja rodzina jest przekonana o prawdziwości tych słów. Zawsze będziemy wdzięczni rodzinom Kuśnierzów i Wiśniewskich za podjęcie tak ogromnego ryzyka” – napisała Rena Epstein.
Wojna pozostawiła na życiu jej ojca niezatarte piętno. Widząc najgorsze strony ludzkiej natury, mógł zgorzknieć. „Ale był jednym z najbardziej prawych ludzi, jakich kiedykolwiek znałam, z silnym kompasem moralnym” – tak Rena wspomina swojego ojca.
„Byłby zadowolony z faktu, że są w Polsce ludzie, którzy pragną zachować żywą pamięć o Żydach i uczcić ich tragiczną śmierć w miejscach takich jak Bełżec. Niech pamięć o żydowskiej społeczności Rzeszowa będzie błogosławieństwem” – dodała.
Po odczytaniu przesłań, uczestnicy marszu odmówili modlitwę za zmarłych i przeszli w milczeniu na stację Staroniwa. Symbolami pamięci były wstążki z imionami i nazwiskami Żydów, afisze i szyldy przedwojennych żydowskich warsztatów, sklepów i stowarzyszeń.
W Marszu Pamięci 204 wzięli udział m.in. Marcin Deręgowski – wiceprezydent Rzeszowa, Wiesław Buż – wicewojewoda podkarpacki, oraz Waldemar Szumny – przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa i Paweł Kowal, rzeszowski poseł Koalicji Obywatelskiej.
Gestapowcy urządzili rzeź
Ze sprawozdania Okręgowego Komitetu Żydowskiego w Rzeszowie z 13 lipca 1946 r. dla Wojewódzkiej Żydowskiej Komisji Historycznej w Krakowie wynika, że pierwsza akcja deportacyjna z rzeszowskiego getta miała miejsce 7 lipca 1942 roku.
Getto zostało utworzone w Rzeszowie z początkiem roku 1942. Obejmowało ono ulice Lwowską po stronie prawej, Abrahamsberga, Gałęzowskiego, Szpitalną, Baldachówkę, Kopernika, Matejki, Króla Kazimierza, Słowackiego.
Pierwszą akcją objęte zostały ulica Szpitalna, Słowackiego, Króla Kazimierza, w nich ok. 3000 ludzi. Pochód posuwał się ulicami Moniuszki i Pułaskiego aż do stacji Rzeszów-Staroniwa, stąd miała nastąpić wysyłka Żydów na miejsce kaźni.
Gestapo wydało rozkaz, ażeby cała ludność żydowska z tych ulic zebrała się następnego dnia o 7:00 rano na starym żydowskim cmentarzu. Tutaj dokonano rewizji i nieszczęsnym ofiarom wszystkie kosztowności, odzież i żywność w węzełkach odebrano.
Rewizja odbywała się wśród bicia i dręczenia ofiar. Między trzecią a czwartą godziną popołudniu rozpoczął się pochód. Żydzi otoczeni byli ze wszystkich stron setkami gestapowców, żandarmerii i policji żydowskiej.
Gestapowcy i żandarmeria obchodzili się z Żydami w sposób nadzwyczaj okrutny. Za najdrobniejsze potknięcie się, pozostawanie w tyle, mordowali bez litości, tak, że po ukończeniu pochodu pozostało na ulicach 238 trupów.
Wedle opowiadań naocznych świadków na ulicy Moniuszki spłynęły potoki krwi nieszczęsnych ofiar. Na stacji załadowano wysiedleńców do wagonów, wysypanych wapnem po 120 do 150 osób, przy czym dzieci wrzucano na głowy stojących.
Wysiedlono ich do Bełżca. Oddzielnie wywieziono autami do lasku w pobliżu Głogowa (ok. 10 km od Rzeszowa) ok. 1000 starców i chorych, gdzie wszystkich rozstrzelano. Następnie do 22 lipca 1942 r. odbyły się jeszcze 3 lub 4 akcje. Do Bełżca wysiedlono 21 tys. Żydów.
Likwidację rzeszowskiego getta przeżyło tylko 200 Żydów.
(RzN)
redakcja@rzeszow-news.pl