– To dopiero trzeci nasz koncert w tym roku i… być może ostatni. Hej, Rzeszów, zróbmy to więc dobrze! – zagrzewał z bulwarowej sceny w sobotni wieczór Piotr Rogucki podczas 10. edycji Europejskiego Stadionu Kultury w Rzeszowie.
Tak muzyk skomentował wysoki ostatnio wskaźnik zachorowań na COVID-19 w Polsce. Jego obawy nie były zresztą odosobnione. Pozostali artyści, którzy w sobotę wystąpili na rzeszowskich bulwarach, apelowali o przestrzeganie obostrzeń i zachowanie ostrożności.
– Noście maseczki tak jak my – zwracała się do publiczności wokalistka Bokki, której członkowie na koncertach zasłaniają twarz, a w Rzeszowie wystąpili w osobliwych hełmach. – Uważajcie na siebie, trzymajcie się zdrowo – dodawał między jednym a drugim utworem Baasch.
Koronawirus nie przeszkodził jednak w świetnej zabawie. Bez ogródek: klub na bulwarach to impreza plenerowa z prawdziwego zdarzenia i jedno z najciekawszych wydarzeń towarzyszących Europejskiemu Stadionowi Kultury. Z kapitalną atmosferą i tuzami polskiej sceny alternatywnej. Co, zdaje się, dostrzegli znani dziennikarze muzyczni. W tym roku na bulwarach pojawił się m.in. Artur Rawicz z portalu CGM.
A to nie wszystko. Klubowi służy zarówno jego osobność, kameralność (nie towarzyszy mu presja transmitowanego w telewizji kilkutysięcznego Koncertu Głównego), jak i zielone otoczenie, które nadaje mu trochę prowincjonalny, a trochę starorockowy charakter.
I nie zaszkodził klubowi nawet zachowany dystans społeczny – to że w tym roku pod sceną wygrodzono specjalną strefę dla kilkudziesięciu osób, które wcześniej zarezerwowały bezpłatne wejściówki, a reszta słuchała koncertu zza barierek, spod parasolów lub z rozłożonych nad Wisłokiem koców. Wśród publiczności panował powszechny entuzjazm i królowała myśl: „nareszcie muzyka na żywo”.
Niemrawe dobrego początki
Koncert Baascha, który wystąpił jako pierwszy, nieco się opóźnił, ale wyczekująca młodego artysty niewielka publiczność nie mogła narzekać na nudę. Klubowi towarzyszył zlot food trucków oferujących kuchnię całego świata, także w wersji wegańskiej. Momo-Smak serwował pad thaia z tofu, Centralne Biuro Smaku kimchi z wieprzowiną, Grill Mobil lawasza, a Sweetie pancakes, od których widoku wariował licznik kalorii. Na spragnionych czekały za to stoiska z piwem i winem.
Po pulsującym, pełnym głębokich basów występie Baascha sceną zawładnęła Bokka – jeden z najbardziej tajemniczych zespołów polskiej alternatywy. Jego członkowie nie ujawniają swojej tożsamości, uzasadniając to tym, że najważniejsze są doznania muzyczne, noszą kostiumy i hełmy, a kontakt z publicznością zachowują dzięki wyświetlanym na ekranie komunikatom.
Na pierwszy rzut oka Bokka wypracowała wizerunek sceniczny podobny do tego KISS z lat 70., ale jej występy nijak nie przypominają cyrkowego show, jaki dawał rockband z Nowego Jorku. – Są oziębli, mają dystans, zupełnie poświęcają się muzyce – komentowała zahipnotyzowana publiczność.
Popisy Roguckiego
Około godziny 22:00 pod muszlę koncertową na bulwarach zaczęły ściągać tłumy. To już nie było 20-30 osób, a 120-130. Nazwisko Rogucki jednak elektryzuje. Były frontman Comy przyjechał do Rzeszowa z nowym projektem. Pod koniec ub.r. roku stworzył duet z Kubą Karasiem, który po zawieszeniu działalności The Dumplings szukał nowych muzycznych przygód.
– Jesteśmy debiutantami, bądźcie dla nas łaskawi – żartował Karaś. – To dopiero trzeci nasz koncert w tym roku i… być może ostatni. Hej, Rzeszów, zróbmy to więc dobrze! – zagrzewał Rogucki.
I zrobili. Karaś/Rogucki zagrali z wielką frajdą. Przede wszystkim elektryzujące i energiczne utwory z albumu „Ostatni bastion romantyzmu”, który ukazał się w lutym tego roku, i który nie zdążył pojechać w trasę koncertową, ale też piosenki z wcześniejszych solowych albumów Roguckiego.
Gdy wokalista sięgnął po gitarę i zaśpiewał: „Jesteś różowy krem na cieście. I byłbym ciebie jadł o wiele częściej. O ile zechcesz…” publiczność uniosła rozświetlone telefony i zaczęła melancholijnie nimi kołysać.
A Rogucki śpiewał dalej… śpiewał o miłości, o mediach społecznościowych i polskim piekiełku (m.in. w coverze „1996” zespołu T.Love). Dawał przy tym pokaz fizycznych i wokalnych możliwości: wyginał się i przeginał, zmieniał barwę i wysokość głosu, skrzeczał i zawodził. Czy docierały do niego piski publiczności i gorące prośby o bis? Na pewno.
marcin.czarnik@rzeszow-news.pl