– Kampania Hołowni jest, jak dotąd, najciekawszą i najbardziej dopracowaną komunikacyjnie – pisze Łukasz Sikora w najnowszej „Emisji Weekendowej”.
Przyglądnąłem się uważnie ostatniemu (publikacja 7 maja) sondażowi prezydenckiemu, jaki IPSOS wykonał dla portalu informacyjnego Oko.press i muszę przyznać, że dzieją się tam rzeczy niebywałe, aczkolwiek wcale nie tak trudne do przewidzenia.
Gdyby wybory odbyły się normalnie (nie mylić z uchwalonymi naprędce przepisami o trybie korespondencyjnym), wyniki pierwszej tury byłyby następujące: Duda 42 proc., Hołownia 15 proc., Kosiniak-Kamysz 12 proc., Kidawa-Błońska 7 proc., Bosak i Biedroń po 6 proc., a 11 proc. ankietowanych w sondażu uznało, że nie ma zdania. Przyglądnijmy się więc aktualnej sytuacji w tabeli, rozpoczynając od lidera.
Wieziony w wygodnej lektyce pseudo-mediów, które bezczelnie i bez cienia żenady czy poczucia obciachu trąbią o jego sukcesach, aktualny prezydent jest zdecydowanym przodownikiem w wyścigu.
Można wręcz powiedzieć, że gdyby przyobiecał jeszcze trochę jakimś grupom społecznym czy zawodowym, miałby wygraną w I turze. Problem Dudy jest jednak taki, że popierają go właściwie sami wyborcy PiS (odsyłam do szczegółów publikacji w internecie), więc sufit wisi już tuż-tuż nad nim i nie da on rady w żaden sposób go przebić, bo nikt poza pisowcami mu nie ufa.
Aktualny wicelider – Szymon Hołownia – to zapewne dla niektórych niespodzianka. Ale najmniej zaskoczeni będą ci, którzy w miarę na bieżąco śledzą onlajnową kampanię kandydata. Trzeba bowiem przyznać, że on oraz jego sztabowcy wykonują gigantyczną pracę, po kilka razy dziennie publikując w mediach społecznościowych wystąpienia, filmy, sesje pytań otwartych, itd.
Kampania Hołowni jest, jak dotąd, najciekawszą i najbardziej dopracowaną komunikacyjnie, a jednocześnie jest w dużej mierze interaktywna, dając zwykłym ludziom okazję do rozmowy z kandydatem, który chętnie i łatwo nawiązuje kontakt. Co ciekawe, na jego poparcie składają się głosy politycznie migrujących elektoratów, bowiem popierają go zarówno zwolennicy lewej, jak i prawej strony sceny politycznej.
Trzeci w kolejności jest szef PSL, który sam nazywa się nadzieją dla Polski. Kosiniak-Kamysz, podobnie jak i jego ugrupowanie, rzadko kiedy dostawał dwucyfrowe poparcie wyborców, co czyni go wyjątkiem na tle większości ludowych polityków. Sporo występuje w mediach, widać go w internecie, zabiera głos w ważnych tematach i stara się „być”, co z pewnością wpływa na jego wysokie miejsce.
Dalej mamy już peleton, któremu przewodzi Małgorzata Kidawa-Błońska. W przeciwieństwie jednak do względnie udanego projektu Koalicji Europejskiej, kandydatka PO jakby straciła dech i tonie w odmętach niezrozumienia. Z pewnością najbardziej pogrążyła ją decyzja o bojkocie wyborów, przekuta następnie w dość ekwilibrystyczny sposób w to, że… jednak bojkotu nie będzie.
Robert Biedroń z kolei, którego gwiazda jeszcze nie tak dawno świeciła jasno nad Słupskiem i daleko poza nim, też jakby zmarniał i stracił polityczny zmysł do pozyskiwania wyborców. Krzysztof Bosak to natomiast przedstawiciel skrajnie prawicowej i antyunijnej formacji, której poparcie pozostanie jeszcze na poziomie podobnym do jego notowań, dopóki Polakom w Unii się podoba.
Ciekawe więc, czy (a także KIEDY) dojdzie w II rundzie do pojedynku dwóch wizji kampanii wyborczej: jednej, która robi się sama w TVP i jej satelitach, z drugą – dopracowaną i przepracowaną własnymi siłami i pomysłami? Mam jednak niejasne odczucie, że do końca wyścigu słupki poparcia mogą się jeszcze pozmieniać.