– Zapomniał brexitowy entuzjasta, a wraz z nim jego poplecznicy, o paru fundamentach UE, bez których Europa w dzisiejszym kształcie byłaby czymś pomiędzy Narnią a Mordorem – pisze Łukasz Sikora w „Emisji Weekendowej”.
Nie przepadam za hucznymi obchodami czegokolwiek, stąd wolałem przeczekać ten – jak mawia wielu komentatorów – doniosły moment wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, który odbył się w miniony weekend. W zależności od swych zapatrywań publicyści i obserwatorzy zarówno kpią, jak i uznają tę doniosłość w sensie literalnym. Głupio się przyznać, ale jestem gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami.
Wsłuchując się w ostatnie już (szczęśliwie) przemówienie Nigela Farage’a, dyżurnego populisty od Brexitu, nie sposób było nie zatrzymać się w paru momentach, aby spomiędzy frazesów wypowiadanych przez gościa od lat udającego męża stanu w Parlamencie Europejskim, wydobyć intrygujące konteksty. Niestety, przede wszystkim dla Brytyjczyków, mają one postać tanich zajawek w iście tabloidowym stylu, no ale trzeba wszak pamiętać, że tak zwana prasa bulwarowa to wynalazek rodem ze Zjednoczonego Królestwa.
Po raz ostatni z ust Farage’a usłyszeliśmy zatem, że Unia Europejska to zły projekt i że służy głównie tak zwanym eurokratom do nabijania własnej kabzy. I o ile co do konieczności zmian w Unii, a szczególnie wycięcia biurokracji i wydłużonych decyzji nie ma wątpliwości, to już względem tak prymitywnych uproszczeń – jak najbardziej. Zapomniał bowiem brexitowy entuzjasta, a wraz z nim jego poplecznicy, o paru fundamentach UE, bez których Europa w dzisiejszym kształcie byłaby czymś pomiędzy Narnią a Mordorem.
Więc tylko dla porządku: wspólny rynek, jeden z największych na świecie, strefa Schengen i swoboda poruszania się bez granicznych szlabanów, fundusze pomocowe, bez których Polska i parę innych państw znajdowałoby się na poziomie Ukrainy czy Białorusi. No i rzecz bezprecedensowa – nigdy w historii przez tyle lat nie zdarzył się w Europie konflikt zbrojny (nie licząc oczywiście Bałkanów w ub. stuleciu).
Populiści, jak to populiści. Powyższe „szczegóły” nie interesują ich w ogóle, bądź są wstydliwie pomijane, lub też w najlepszym razie bezczelnie ośmieszane. Brytyjskie referendum z 2016 roku zakończyło się więc zwycięstwem brexitowców, którzy zgarnęli angielską prowincję, mamiąc starsze osoby kosmicznym wzrostem wydatków na rodzimą służbę zdrowia, zamiast na unijne składki. Co z tego, że było to wierutne kłamstwo, skoro nie znalazło się na tyle mądrych, żeby wytłumaczyć to skołowanemu elektoratowi?
Farage powiedział jednak coś jeszcze. Wieszczył bowiem, że jednym z pierwszych następnych chętnych do opuszczenia Unii będzie Polska. I jeśli teraz wydaje się nam to niemożliwe, bo przecież ponad mamy 80 proc. euroentuzjastów, otwarte granice, autostrady, mosty i ścieżki rowerowe, to wystarczy wsłuchać się w karcące Unię wywody przedstawicieli PiS, którzy swym populizmem już dawno Farage’a prześcignęli. On przynajmniej nie uczył Francuzów jeść widelcem.