Zdjęcie: Facebook.com / Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy

Mieszkamy w pięknym kraju, tylko co jakiś czas dzieje się w nim coś tak okropnego, że racjonalnie myślącemu człowiekowi niewiele brakuje do kupienia biletu w jedną stronę.

Mniej więcej taka teza towarzyszyła mojej niedawnej rozmowie z dobrym znajomym, który po wielu latach spędzonych za granicą postanowił wrócić do Polski, zamieszkać na Podkarpaciu i tu prowadzić swój świetnie prosperujący biznes. Specjalnie nie kryliśmy wyrażonego obopólnie rozczarowania sytuacją w kraju, doszliśmy jednakże do konkluzji, że chyba to nie ten czas, aby myśleć o emigracyjnej przyszłości. I okazało się, że znaleźliśmy sporo powodów, aby się w tym przekonaniu utwierdzić.

Najbardziej spektakularnym powodem do podtrzymania naszej wiary w to, że ciągle jeszcze warto, była błyskawiczna zbiórka w ramach poświęconej zamordowanemu Pawłowi Adamowiczowi dogrywki WOŚP. Jak sama przyznała skromna organizatorka Patrycja Krzymińska, mieszkanka Gdańska, liczyła na skromne 1000 złotych, a po kilku dniach licznik zatrzymał się na niemal 16 milionach i 250-tysięcznej rzeszy ludzi, którzy przyłączyli się do kwesty. Ten szalony, spontaniczny i błyskawiczny odzew społeczeństwa mówi o nas wiele dobrego. Szkoda jedynie, że tak wspaniały gest poprzedzony był niewiarygodnym dramatem.

Mimo że aktualnie rządzący niespecjalnie sprzyjają Orkiestrze, a wręcz niektórych cechuje spora względem niej niechęć, to jej sukces pokazuje wielki potencjał, jaki drzemie w Polkach i Polakach. I o ile po ostatnich wydarzeniach w dalszym ciągu nie za bardzo można liczyć na jakieś polityczne pojednanie, to wśród zwykłych ludzi, poprzez takie zwykłe, przyjazne gesty, zawieranie przymierza przebiega o wiele szybciej i sprawniej.

Nie ma przecież wątpliwości, że wśród społeczności, która solidarnie dorzuciła się do 16 milionów, byli wyborcy poszczególnych partii, czy odbiorcy różnych treści audiowizualnych lub gazet. Nadzwyczajny ludzki gest w wykonaniu społeczeństwa okazał się odporny na propagandowe przekazy i jad sączący się w publicznym dyskursie. I dlatego, jak skonkludowaliśmy z moim znajomym, warto tu zostać i nadal mierzyć się z tą – nie zawsze chwalebną – rzeczywistością.

Zgrzytnęło tylko raz, kiedy wielomilionowa kwesta została nazwana „zbiórką do trumny” przez niejakiego Janeckiego, stałego gościa publicystycznych audycji w propagandowych nomen-omen „kanałach”. Ale przecież, jak zgodnie stwierdziliśmy z moim rozmówcą, nie może być tak, że nie ma już nad czym i nad kim pracować.

Reklama