Zdjęcie: Maciej Brzana / Rzeszów News
Reklama

Przez ostatnich kilka dni przekonałem się nad wyraz dobitnie, że żyję w tragicznie osobliwych czasach – pisze Łukasz Sikora w najnowszej „Emisji Weekendowej”.

Nienawistny język, publikowany i wszechobecny nie tylko w dyskusji politycznej, ale w zwykłych relacjach międzyludzkich, osiągnął swoiste mroczne apogeum, przeradzając się w ohydny czyn zabójstwa prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Na temat tej ostatniej tragedii powiedziano już bardzo wiele, więc nie mam zamiaru dokładać swoich publicystycznych trzech groszy, wolę skupić się na kwestii języka właśnie, gdyż on leży u podstaw każdej międzyludzkiej interakcji.

Można zacząć od nieliterackiego i zgoła wyświechtanego stwierdzenia, że „kiedyś było inaczej”. Bo faktycznie było, kiedy prekursorzy dzisiejszego hejtu skrobali scyzorykami sprośne lub obraźliwe wierszydła na ścianach publicznych toalet, czy z tyłu autobusowych siedzeń. Grono potencjalnych odbiorców ograniczało się wówczas do niewielkiej liczby odwiedzających publiczne przybytki i środki transportu, aż do kolejnego malowania lub remontu. Znikoma szkodliwość, do zapomnienia.

Mało kto wtedy, a już z pewnością nie medioznawcy i socjologowie, zdawał sobie sprawę, że już za chwilę ten z pozoru niegroźny, chuligański wybryk będzie mógł być transmitowany na cały świat za pomocą globalnej sieci. Dzisiaj już nie ma co do tego wątpliwości.

Kiedy dodamy do powyższego znaną od lat prawidłowość, że niegodziwość, dramat, nieszczęście, innymi słowy – zło, sprzedają się o wiele lepiej niż rzeczy dobre (wystarczy zakupić pierwszy lepszy wysokonakładowy tabloid), nie trzeba być nawet dalekim krewnym Einsteina, aby zdać sobie sprawę z tego, że do tragedii jest już tylko krok.

Wiadomo przecież, że im większa będzie społeczność odbiorców hejterskich treści, tym większa – proporcjonalnie – możliwość znalezienia się w tej grupie osobników o ekstremalnych zamiarach. W taki właśnie sposób rozumna część ludzkości dała się złapać we własne sidła, jakie zastawiła na siebie doprowadzając do ogromnego postępu technologicznego. Przykłady dramatów wywołanych przez ekstremistycznie nastawione jednostki, zainspirowane treściami z internetu można, niestety, mnożyć.

Chciałbym powiedzieć, że mam nadzieję, że tragiczne wydarzenia z Gdańska czegoś nas, Polki i Polaków nauczą. Nie mam jednak grama przekonania, że tak się stanie. Politycy są wszakże emanacją społeczeństwa, a uprawnione do głosowania społeczeństwo w naszym kraju ledwie w połowie kwapi się do wizyty przy urnach w dniu wyborów…

Reklama