Gdyby założyć, że postawa polskiego Kościoła katolickiego miałaby służyć za wzorcową względem innych tego rodzaju instytucji w Europie i na świecie, mogłoby się okazać, że żyjemy w czasach odległych o kilkaset lat. Niestety, wstecz.
I mimo absolutnego przekonania (również względem osobistych doświadczeń), że wśród duchownych nad Wisłą są wspaniali, światli, otwarci i empatyczni ludzie, nie mogę jednak przejść spokojnie obok patetycznego i obłudnego w swoim wymiarze oświadczenia Konferencji Episkopatu Polski. Głosi ono, że od 1990 roku „zgłoszonych” przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich przez osoby duchowne było w Polsce 382. Koniec kropka.
Jak zatem uznali hierarchowie, zlustrujemy się sami, i wyszło na to, że raptem 0,8 procenta księży okazało się seksualnymi dewiantami, a w niektórych przypadkach przestępcami.
Problem wydałby się marginalny w szerokim horyzoncie, choć oczywiście każda dziecięca ofiara seksualnej napaści to niewyobrażalny ludzki dramat, niejednokrotnie trwający wiele lat. Jednak na tle ponurych historii ujawnionych przez media, można by sądzić, że polskie duchowieństwo jest wyjątkowo bezgrzeszne, choćby na tle badań przeprowadzonych w USA, Irlandii, Niemczech, czy niedawno w Australii.
W tych bowiem krajach niezależne od kościoła, komisje eksperckie ujawniły, że przypadki zachowań pedofilskich dotyczą kilku (od 4 do 7) procent ogółu duchowieństwa. W Polsce – mniej niż jeden. Czy jednak faktycznie można zachować w krajowej kurii tak pokerowy spokój w sytuacji, kiedy na „Kler” Wojciecha Smarzowskiego wybrało się pięć milionów ludzi?
Myślę, że to duży błąd, że polski Kościół z kamienną twarzą głosi dzisiaj o tym, że niemal przez trzy dekady wydarzyło się tu jedynie niecałe 400 przypadków seksualnego wykorzystania dzieci. Można głośno pytać, gdzie są ci duchowni, których ukrywano, przenoszono do innych parafii, zamiatając pod dywan ludzki dramat? Ile jest osób – ofiar, które w poczuciu wstydu i wstrętu nie mają siły i odwagi opowiedzieć o swojej tragedii?
W odróżnieniu jednak od średniowiecznych warunków, dzisiaj lud boży ma względem duchowieństwa kilka istotnych przewag. M.in. zniknął analfabetyzm, a ślepe posłuszeństwo zastąpiła refleksja i o wiele szerszy niż kiedykolwiek w historii świata obieg informacji. Zamiatanie swoich grzechów pod dywan jest więc dzisiaj niewiele warte. Im szybciej polscy hierarchowie to zrozumieją, tym lepiej dla Kościoła jako instytucji. Zaufanie bowiem – jak mawiają Francuzi – odjeżdża konno, ale powraca piechotą.