Fot. Michał Mielniczuk / Podkarpacki Urząd Marszałkowski. Na zdjęciu Adam Glapiński, prezes NBP

– Gdyby Adam Glapiński był prezesem prywatnej firmy PolNarBank S.A. wszystko byłoby w jak najlepszym porządku – pisze w najnowszej Emisji Weekendowej Łukasz Sikora.  

Kluczowym w ostatnich dniach zagadnieniem dotyczącym funkcjonowania Narodowego Banku Polskiego było bynajmniej nie to, co stanie się ze stopami procentowymi. Wychodzi bowiem na to, że opinia publiczna cokolwiek średnio zainteresowana jest, czy one wzrosną, czy spadną, co w praktyce odciska swoje istotne piętno na funkcjonowaniu całej krajowej gospodarki.

Ba, ma nawet wpływ na międzynarodowe środowiska finansowe, bo przecież m.in. na podstawie decyzji NBP określane są w następstwie różnego rodzaju ratingi związane z atrakcyjnością inwestycyjną danego kraju. Krytyczną sprawą w polskim „FED-zie” okazało się otóż być pytanie, ile blondwłosych piękności niezbędnych jest do pracy w NBP i za jakie pieniądze.

Jak dotąd media doliczyły się trójki „aniołków Glapińskiego”, parafrazując niegdysiejszy szturm na listy wyborcze PiS młodych, urodziwych kandydatek, które chętnie fotografowały się z prezesem Jarosławem Kaczyńskim w celu podwyższenia swoich szans elekcyjnych.

Mamy więc Kamilę Sukiennik szefującą gabinetowi prezesa NBP, Martynę Wojciechowską, dyrektorkę Departamentu Komunikacji i Promocji (nie mylić ze znaną podróżniczką i autorką programów TV) oraz Sylwię Matusiak. Ta ostatnia postać, wynaleziona ostatnio przez dziennikarzy OKO.Press, jako dyrektorka Departamentu Edukacji i Wydawnictw NBP zarobiła w 2016 roku przez 6 miesięcy ponad 273 tys. złotych.

Powie ktoś: – no i co z tego, każdemu prezesowi wolno przecież dobrać sobie takich pracowników, jakich mu potrzeba i do których będzie miał zaufanie. I gdyby Adam Glapiński był prezesem prywatnej firmy PolNarBank S.A., wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, a pracownikami, wróć, pracownicami tegoż przedsiębiorstwa mogłyby być same długonogie blondynki.

W sytuacji jednak, kiedy prezes szefuje NBP, sprawa zatrudnienia za ogromne – jak na polskie realia – pieniądze osób z co najmniej dyskusyjnymi kompetencjami, stanowi nomen omen narodowy problem. I choć sam Glapiński zarzeka się, że Bank nie jest finansowany z pieniędzy podatników, to w ostatecznym rozrachunku jego słowa są tylko mylącym opinię publiczną skrótem myślowym, bowiem NBP nie posiada prywatnych udziałowców.

Co ciekawe i osobliwe zarazem, krytyczne stanowisko wobec polityki zatrudnienia w NBP przyjęła nie tylko opozycja, ale i spora część strony rządowej z prezydentem Andrzejem Dudą na czele, który to obwieścił wprost, że zazdrości takich zarobków. I tylko prezesowi Glapińskiemu dzisiaj jakoś mało kto zazdrości…

Łukasz Sikora

Reklama