Zdjęcie: Youtube.com / Telewizja Republika
Reklama

W słowiańskiej rodzinie językowej niemieckojęzyczne nazwiska zawsze mocno odróżniały się od reszty pisownią i brzmieniem, stąd ktoś, kto takowe posiadał, musiał je literować kilka razy, aby następnie jeszcze sprawdzić pisownię.

Trochę lepiej szło to na terenach będących niegdyś w pruskim władaniu, ale to jedynie wyjątki od reguły. Koniec końców najlepsi w zapamiętywaniu niemieckich nazwisk są fani sportu (znają np. Schweinsteigera czy Schumachera), a także miłośnicy historii (Bismarck, Staufenberg i inni).

A w ogóle to niemieckie nazwiska wyszły w pewnym momencie z europejskiej mody do tego stopnia, że nobliwa dynastia Sachsen-Koburg und Gotha przemianowała się na Windsorów, co – zważywszy na tradycje angielskiej monarchii, stało się dosłownie chwilę temu, czyli raptem przed 102 laty. I nagle pojawił się w Polsce Birgfellner.

Jest co prawda Austriakiem, ale niekoniecznie o rodowód tu chodzi. Istotniejsze jest bowiem to, że prokuratura splecionego z PiS-em Zbigniewa Ziobry, już od kilkudziesięciu godzin (z przerwami na wypoczynek i odświeżenie pamięci) próbuje panu Geraldowi wybić z głowy domaganie się zapłaty od firmy powiązanej z prezesem tegoż PiS-u, Jarosławem Kaczyńskim.

Mnożą się w międzyczasie wątki, bowiem ochota przesłuchujących na kontynuowanie spotkań jest najwyraźniej odwrotnie proporcjonalna u przesłuchiwanego. A tu jeszcze 20 tysięcy stron dokumentów do tłumaczenia, a tu podejrzenie o konfabulację.

Niemal codziennie „Birgfellner” utrwala się w polskim życiu, co każe przypuszczać, że to akurat nazwisko zostanie zapamiętane na dłużej. Jednak, co dla niektórych stanowi dość osobliwą zagadkę, prokuratorzy nadal konsekwentnie odmawiają wszczęcia postępowania. Czyżby dlatego, że trzeba byłoby wezwać kolejnych świadków?

Można pomyśleć, że to koincydencja lub też złośliwość losu, jednak trudno przejść z tym do porządku dziennego, szczególnie wobec postępowań wszczynanych przez podwładnych prokuratora generalnego z powodów błahych, lecz ulokowanych w wirze politycznej walki z tymi, którym akurat Kaczyński i Ziobro do gustu nie przypadają.

Określenie „niezależna prokuratura” stało się więc pustosłowiem, o czym mówi się nie tylko w Polsce, ale też daleko poza jej granicami.

Pojęcie „niezależnych sądów” wisi zaś już tylko na włosku, a doniesienia o ataku na sędziów – choćby poprzez nową Izbę Dyscyplinarną KRS – stały się, niestety, szarą rzeczywistością. Wszystko po to, aby prezes Kaczyński, de facto przełożony Ziobry, nie musiał być wezwany. Birgfellner zupełnie prokuratorom wystarczy.

Reklama