Fot. Sebastian Staniewicz / Rzeszów News. Na zdjęciu Rafał Trzaskowski
Reklama

Prezydencki wyścig, choć dopiero po pierwszym intensywnym etapie, dopiero teraz nabiera rumieńców. Stało się jednak tak, że wyniki I tury przyniosły mnóstwo powodów do zastanowienia – pisze Łukasz Sikora w „Emisji Weekendowej”. 

Oczywiście, na placu boju pozostało już tylko dwóch rywali, ale z jednej strony historyczne dane pozwalają przypuszczać, że frekwencja w II turze może być o kilka punktów wyższa, a z drugiej mało oczywiste wydają się zamiary niedawnych kandydatów, którzy szanse na prezydenturę już stracili, tylko nie wiedzą, co powiedzieć swoim wyborcom przed finałową rozgrywką. Zróbmy więc przegląd tabeli po pierwszej (i przedostatniej zarazem) kolejce sezonu.

Andrzej Duda, zgodnie z przewidywaniami, ma tzw. pole position i dobry, 43,5-procentowy wynik, który jednakowoż jest rozczarowaniem, bo wiele wcześniejszych sondaży, szczególnie tych na zlecenie TVP, dawało mu wygraną w pierwszej rundzie. Zamaszysty knockdown się jednak nie udał, a zdaje się też, że osiągnięty poziom poparcia, to granica szklanego sufitu, bo elektorat PiS jak mało który nie ma skłonności do migracji i jest średnio elastyczny.

Zdaniem wielu analityków, Duda będzie zwalniał tempo kampanii, próbując wpłynąć na niższą frekwencję, która może dać mu wygraną bez konieczności znaczącego powiększania elektoratu, gdyż najzwyczajniej w świecie powiększyć się go już nie da.

Rafał Trzaskowski to z pewnością jeden z największych wygranych I starcia przy urnach. 30,46% poparcia to aktualnie szczyt marzeń Koalicji Obywatelskiej i Platformy, z której sam kandydat się wywodzi.

Trzaskowskiemu udało się jednak to, co niezbyt poszło Dudzie, czyli przyciągnięcie wyborców spoza żelaznego elektoratu swej macierzystej partii. Zagłosowało na niego dużo osób młodych, dla których nie jest on reprezentantem „starych politycznych wyjadaczy”, co było zresztą jednym z leit motivów jego kampanii. Teraz jednak stoi przed o wiele trudniejszym zadaniem, bo jednak 20 procent jeszcze mu brakuje.

Szymon Hołownia, mimo swego trzeciego miejsca, to również wyraźny wygrany w tej kampanii. Niemal 14-procentowe poparcie i pewne miejsce na pudle budzą szacunek, chociaż pewnie w sztabie nie zabrakło westchnień rozczarowania, bo przecież jak kandydatką była Kidawa-Błońska, to Hołownia według sondażowni zajmował miejsce w II rundzie.

Pomimo dość wyraźnego scedowania głosu (przynajmniej swojego) na kandydata „nie Dudę”, ciągle nie wiadomo, jak luźno skonsolidowany elektorat Hołowni zachowa się w wyborczej dogrywce. Z drugiej strony patrząc, efekt mobilizacyjny będzie do utrzymania tylko wtedy, kiedy sam kandydat formalnie i stanowczo wesprze swego dotychczasowego rywala w drugim podejściu.

6,78 procent i czwarta lokata Krzysztofa Bosaka dość wyraźnie odzwierciedlają status antyunijnych ruchów narodowych na rodzimej scenie politycznej. Czy „bosakowcy” otrzymają od swego lidera wyraźny sygnał, aby poprzeć Dudę lub Trzaskowskiego? Raczej tak się nie stanie, gdyż pod względem swej prounijności obaj wymienieni są raczej niezmienni, z akcentem na „raczej”, jeśli wspomnimy wynurzenia o wyimaginowanej wspólnocie ze strony urzędującego prezydenta. Gdybym miał obstawiać zakład, to taki, że narodowcy albo poprą Dudę, albo… pojadą na wakacje.

2,36 i 2,22 procent. Tyle odpowiednio ugrali w I turze Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń, dwaj najwięksi przegrani pierwszego prezydenckiego starcia. W ich przypadku nie będzie jednak chodziło już tylko o mobilizację topniejących w oczach elektoratów, ale o zwykłe ratowanie twarzy.

Reklama