Zdjęcie: Łukasz Błasikiewicz / Kancelaria Sejmu
Reklama

Krajowe media obiegły w piątek 14 bm. dwie błyskawiczne wiadomości. Pierwsza o bezprecedensowym spadku PKB Polski o ponad 8 procent, co czyni ten wynik najwyższym w historii III RP. Druga o kilkudziesięcioprocentowych… podwyżkach wynagrodzeń (sic!) dla miłościwie nam panujących, jak również o podwyższeniu subwencji dla partii politycznych. Spróbujmy bez walenia się w czoło rozkminić, o co w tym się rozchodzi.

Pierwszej informacji, tej o spadku w gospodarce, można było się spodziewać. Wróżący z fusów ekonomiści i statystycy przebąkiwali nawet przed oficjalnymi danymi GUS, że zjazd PKB może być i dwucyfrowy, co zresztą nie byłoby wyjątkiem na tle innych krajów Europy.  Pewnie to lepiej dla nas wszystkich, że nie polecieliśmy na łeb i szyję, ale np. dla pracowników wielu sektorów i branż to dość marna pociecha. Np. w takiej budżetówce, gdzie płace uzależnione są od wskaźników GUS-owskich, już wiedzą, że nie dość, że nie będzie podwyżek, to zarobki realnie tam spadną, bo mniejsza będzie ich siła nabywcza.

I dokładnie w ten dzień, kiedy jasne staje się, że przynajmniej w sensie gospodarczym pogrążyliśmy się w czarnej dupie, parlamentarzyści uchwalają – jak zwykle w ekspresowym tempie – podwyżki swoich wynagrodzeń, a także pensji najważniejszych osób w państwie, łącznie z prezydentem i jego małżonką. Pani Agata ma bowiem dzięki hojności Sejmu dostać 18 tysięcy na miesiąc. Na waciki. Żeby bardziej obrazowo zabrzmiało: wg uchwalonego projektu najmniejszą podwyżkę uzyskają marszałkowie Sejmu i Senatu, bo „jedyne” 51 procent, ale taki prezydent otrzyma już 106 procent swej dotychczasowej wypłaty.

Już chyba nie ma nawet sensu opowiadać, jak skandaliczny jest to moment podniesienia sobie gaży przez polityków. Jest natomiast sens mówić o tym, że zaledwie 33 parlamentarzystów zagłosowało przeciw podwyżkom. Oznacza to, że zdecydowanej większości spośród liczącej dobrze ponad 200 sejmowych szabel tak zwanej opozycji spodobały się propozycje PiS żeby przytulić dodatkowy pieniądz. Tym samym, co na tle niedawno minionej kampanii wydaje się cokolwiek szokujące, sejmowa wataha, za wyjątkiem 33 sprawiedliwych, rzuciła się na nowo wyrychtowane koryto bez jakiejkolwiek refleksji. No bo widocznie co ich obchodzi to, że przecież ludzie patrzą, widzą i czytają.

Taki sposób postępowania ze strony rządzących był notabene zagraniem cwanym i błyskotliwym zarazem. Pazerne hordy PiS od kilku lat pasą się przecież w spółkach, zarządach, radach nadzorczych, nie mówiąc o instytucjach państwowych, a coraz bardziej wygłodniała opozycja dała się wkręcić w „urealnienie płac” jak nazwano wspomniany sejmowy projekt. Dla mnie urealnione zostało tylko jedno: totalny brak wstydu, bo o myśleniu nawet szkoda tu wspominać.

Reklama