„Karpaty na Widelcu” za nami. Makłowicz: Rzeszów stolicą kulinarną Karpat [ZDJĘCIA]

Nie dość, że pierwsza, to chyba najlepsza impreza plenerowa w tym roku w Rzeszowie. „Karpaty na Widelcu” okazały się strzałem w dziesiątkę. Robert Makłowicz nie żałuje, że był twarzą festiwalu. Chętnie wróci tu za rok.   

Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News

Bohaterem drugiego, niedzielnego dnia festiwalu był bogracz. Zupa gulaszowa gotowała się przez prawie siedem godzin w olbrzymim kotle, ustawionym na środku rzeszowskiego Rynku.

O godz. 6:00 rano rozpalono pod nim drewno. W środku wylądowało około 350 kg pokrojonej dziczyzny, mięso z jelenia i łani. Do tego 300 kg jarzyn, 250 kg ziemniaków, 80 kg grzybów i przyprawy.

– Porcjowanie wszystkich składników zajęło 12 godzin. Pracowało przy tym 13 kucharzy – opowiadał nam Tomasz Ciupak z Klubu Podkarpackich Gastronomów, którzy wzięli na siebie przygotowanie zupy gulaszowej. 

Ostatni raz zamieszał ją prezydent Rzeszowa Konrad Fijołek. A później, od godz. 14:30, ubrany w czarny fartuch i białą, wysoką czapkę kucharską, rozdawał pierwsze porcje. Wszystkich było prawie 7 tysięcy. 

 – Rozgrzewająca, smaczna, dobrze przyprawiona, idealne proporcje – chwalili ludzie.  

Makłowicz nie padł 

Bogracza spróbował także Robert Makłowicz, ambasador „Karpat na Widelcu”, który już jako gość w niedzielę pojawił się na Rynku. – Obserwujcie mnie uważnie, jeśli za chwilę nie dostanę drgawek i nie padnę, to znaczy, że to było dobre – prowokował Makłowicz. 

Przypomniał też, że gotowanie w kotle jest nawiązaniem do tradycji karpackiego pasterstwa. A bogracz, to po węgiersku potrawa z takiego właśnie kotła, nazywana tak samo także w innych krajach. 

– Ta zupa jest wyraźnie czerwona od papryki, są jarzyny, jest mięciutkie mięso, lekko pikantna, rozgrzewająca. Klub Gastronomów spisał się na medal – wydał ostateczny werdykt ambasador rzeszowskiego festiwalu. 

Mięso = dobrobyt 

 

Gdy do kubków rozlewano bogracza, Makłowicz był odpytywany z tradycji Karpat do dziczyzny. Mówił, że w dawnych czasach dostęp do niej był ograniczony do stołów szlacheckich albo nawet magnackich.

– Chłopi, czyli 90 procent naszego społeczeństwa, nie jedli dziczyzny. Jedli, kiedy kłusowali, gdyż lasy nie były ich własnością – mówił Makłowicz. – Jemy za dużo mięsa – nie ma wątpliwości mistrz kuchni.

Dlaczego? – Kojarzy nam się z dobrobytem. Jesteśmy w 90 procentach potomkami ludzi, którzy niegdyś mieszkali na wsi. Wydaje nam się, że jedzenie mięsa to zmiana sytuacji społecznej. Musimy ograniczyć jego konsumpcję – uważa Makłowicz.

Jego zdaniem dziczyzna jest idealna do tego, by zmienić nasze nawyki żywieniowe. – Człowiek karmił coś czego nie zamknął wcześniej w oborze, chlewie, bez dostępu światła dziennego. Jedzmy rzadziej i lepiej – apelował ambasador festiwalu. 

Gotowanie w genach

Następnie jego miejsce na scenie zajął gość specjalny – Jan Kuroń, a raczej Jasiek, bo tak się przedstawia. Gotowanie ma w genach. Najpierw wiedzę czerpał od ojca i słynnego kucharza – Jacka Kuronia, a następnie zdobywał wykształcenie m.in. w londyńskim oddziale prestiżowej szkoły gotowania Le Cordon Bleu. Często pracował za granicą, zwłaszcza w Europie. 

Zapowiedzi były takie, że podczas pokazu kulinarnego przyrządzi dwa dania. Ostatecznie stanęło na jednym, ale w dwóch wersjach. W Rzeszowie Kuroń gotował ze swoim przyjacielem Maksymilianem Wierzchoniem. 

Upichcili kysełycię, czyli karpacką odmianę żuru na zakwasie z płatków owsianych. W jednym garnku z dodatkiem majeranku, w drugim z chrzanem i cząbrem.

– Kysełycia to była zupa postna, ale żeby Państwu dogodzić, dorzucimy dzisiaj mięso – mówił Kuroń.

Naturalna słodycz

Najpierw na tłuszczu, czyli maśle i oleju rzepakowym, podsmażył boczek i kiełbasę. Tak też robi we wszystkich zupach, które są kwaskowate. – Podczas rumienienia mięsa, naturalne cukry w nim zawarte wydzielają swoją słodycz, i gdy na końcu dolewa się zakwas, ta zupa nabiera zupełnie innego charakteru – tłumaczył Kuroń.  

Jego zdaniem warto też podsmażać przyprawy. Ziele angielskie, liść laurowy, kminek, gorczycę, kolendrę w ziarnach i kmin rzymski. Wrzucone na tłuszcz dadzą zupie dużo więcej aromatu i wyrazistości. Kuroń nauczył się tego, pracując w Hiszpanii.

Wracamy do kysełyci. Do żuru należy dodać kminek, liść laurowy i ziele angielskie, zmiażdżone ziarna jałowca, ale trzeba uważać z ilością, bo to intensywne zioło, następnie pokrojoną cebulę, czosnek, marchewkę i ziemniaki.  

Gdy jarzyny są już miękkie należy wlać zakwas z płatków owsianych. Kuroń uznał, że zupa jest za mało kwaśna, więc dolał jeszcze kwas kapuściany. To wszystko trzeba zagotować, nie dłużej niż 3-4 minuty, a na koniec dodać śmietanę i dorzucić pokrojoną natkę pietruszki. 

Karpacką odmianą żuru została poczęstowana publiczność. Wydano ok. 150 porcji. Jego pokaz oglądało kilkaset osób.  

 
 
Łaknęli  dobrego smaku 

Robert Makłowicz był pozytywnie zaskoczony frekwencją dwudniowego festiwalu, który odwiedziły tysiące mieszkańców Rzeszowa i przyjezdnych. Organizatorzy twierdzą, że uczestniczyło w nim kilkadziesiąt tysięcy osób, choć nikt tego dokładnie nie liczył. 

– Uśmiechy, które widziałem w sobotę i niedzielę, świadczą o tym, że Podkarpacie jest pełne ludzi łaknących dobrego smaku, a Rzeszów jest prawdziwą stolicą kulinarną Karpat. I niechaj tak zostanie! Do zobaczenia za rok! – pożegnał się ze smakoszami Makłowicz.

– To był bardzo udany festiwal – powiedział nam w niedzielę po południu Marcin Dziedzic, dyrektor Estrady Rzeszowskiej, która przygotowała festiwal. – Świadczy o tym atmosfera. Ludzie uśmiechnięci. Poza tym, hojnie obdarowali szkołę, kupując cegiełki, które wymieniali na jedzenie. 

Zebrano ok. 100 tys. zł z pierwszego dnia festiwalu. Pieniądze zostaną przeznaczone na doposażenie pracowni Zespołu Szkół Gospodarczych w Rzeszowie, który był współorganizatorem festiwalu.

Czy w przyszłym roku będzie druga edycja? – Takie deklaracje padały ze strony prezydenta Konrada Fijołka i Roberta Makłowicza – powiedział Marcin Dziedzic. 

Zainwestowali swój czas

To był historyczny, bo pierwszy festiwal kulinarny „Karpaty na Widelcu”. Dobre jedzenie, mnóstwo smaków i garść wiedzy o kuchni karpackiej. 

Restauratorzy, którzy na sobotę przygotowali 12 tysięcy porcji festiwalowych dań, nie dostali za to wynagrodzenia. Organizatorzy i sponsorzy dostarczyli im produkty, a oni zainwestowali swój czas w przygotowanie potraw. 

Festiwal to nie tylko kuchnia, ale też muzyka. W sobotę na Rynku wystąpiła formacja Fanfara Awantura w dwóch odsłonach – jako Prawdziwe Polskie Techno i Turbo Balkan Groove. To było coś, czego w Rzeszowie na co dzień nie zobaczymy. – Zależy nam, żeby muzyka, która płynie z rejonu Karpat była muzyką ambitną – powiedział Dziedzic.

Na dwóch scenach, w sobotę i niedzielę, wystąpiło w sumie 12 zespołów. Festiwalowi towarzyszył również jarmark produktów regionalnych i rękodzieła. „Karpatom na Widelcu” patronował Rzeszów News. 

agnieszka.lipska@rzeszow-news.pl

Reklama