Prezydent Konrad Fijołek znów obiecał mieszkańcom analizę „zielonej konstytucji”. – Nic nie zrobimy za waszymi plecami – zapewniał na Podpromiu. PiS chce, by studium trafiło do kosza. Wreszcie wyszedł z cienia architekt miejski.
AGNIESZKA LIPSKA, MARCIN KOBIAŁKA
Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News
W czwartkowe, upalne późne popołudnie władze Rzeszowa spotkały się na Podpromiu z mieszkańców, by przekonać ich do studium przestrzennego, czyli „zielonej konstytucji”, która ma pomóc miastu opanować chaos przestrzenny. To było ostatnie spotkanie, gdy miasto 27 maja cały dokument upubliczniło. Studium ma już ponad 600 uwag.
Poprzednie spotkania były burzliwe, czwartkowe też do takich należało. Bo nowe studium przewiduje 30 procent terenów zielonych w mieście, głównie na obrzeżach Rzeszowa i przyłączonych miejscowościach. To osiedla: Biała, Budziwój, Pogwizdów Nowy, Bzianka, Matysówka, Przybyszówka i Słocina. – Miasto chce nas okraść! – powtarzają mieszkańcy.
Kto „kiciarzem” roku?
Powtarzali też to w czwartek. Władze Rzeszowa na godz. 17:00 ściągnęły na Podpromie mieszkańców. Lejący się z nieba żar zniechęcił wielu. Na spotkanie przyszło ok. 300 osób. – Spodziewaliśmy się, że będzie ok. 800 – słyszeliśmy od urzędników. Przed halą odbył się kolejny protestów Konfederacji, przyszła garstka, kilkanaście osób.
Na spotkanie z prezydentem czekali m.in. 44-letni Tomasz i 45-letnia Agnieszka, właściciele dwóch 8-arowych działek w Przybyszówce. W studium są one przewidziane jako tereny zielone. Wcześniej miasto wybudowało do nich drogę, kanalizację i wodę. Nic tylko budować albo dobrze sprzedać. Ale Tomasz i Agnieszka działek sprzedawać nie chcą.
– To inwestycja w nasze dzieci – synów, którzy mają teraz 9 i 11 lat. Te działki to ich przyszłość – mówi pani Agnieszka. Nie przyjmuje do wiadomości, że działki miałyby zostać zamienione w tereny zielone. – Pójdziemy do jakiegoś europejskiego trybunału po sprawiedliwość. Chce się nas okraść w biały dzień – kobieta nie przebiera w słowach.
– Stracimy ok. 400 tys. zł – policzył na szybko pan Tomasz, jeżeli jego działki ostaną się terenami zielonymi. Małżeństwo poradzi się prawników, jak nie dać się wykiwać przez miasto. Nie oni jedni. Na spotkaniu na Podpromiu iskrzyło od początku. Miasto przygotowało potężny telebim, by pokazywać strategie. Nikt nie chciał tego słuchać.
– Złodzieje! Złodzieje! – słyszeli pod swoim adresem miejscy planiści, architekci i urbaniści.
„Wrogiem numer jeden” dla mieszkańców od początku jest Barbara Pujdak, szefowa Biura Rozwoju Miasta Rzeszowa. To ona nadzoruje studium, które powstawało dwa lata i ma zastąpić 20-letni dokument. Pujdak była na spotkaniu. – Jeżeli będzie plebiscyt na kiciarza roku, to zgłaszam panią – zwrócił się do niej Zenon Pitera z Budziwoja.
Na spotkaniu był też prezydent Konrad Fijołek i jego zastępcy, radni miejscy z wszystkich klubów. Wreszcie z mieszkańcami spotkał się Janusz Sepioł, od wielu miesięcy architekt miasta. Na poprzednie spotkania nie przychodził, Fijołka oskarżano, że stworzył fikcyjne stanowisko. – Konkrety! Konkrety! – upominali się mieszkańcy, gdy widzieli kolejny slajd.
Cztery główne grzechy Rzeszowa
Atmosfera gęstniała. Głos zabrał Janusz Sepioł. Mówił o „czterech grzechach przestrzennych” Rzeszowa – bardzo długo aktualizowane studium, brak w nim zapisów, które uwzględniałyby tereny przyłączone do miasta, bardzo wolne tempo uchwalania planów zagospodarowania przestrzennego i bardzo liberalne wydawanie „wuzetek”.
Sepioła próbowali przekrzykiwać mieszkańcy. Wcześniej na miejskich urzędników gwizdali i buczeli. – Studium musi być zmienione – przyznał architekt miejski, gdy zobaczył skalę protestów mieszkańców. – Na pewno wszystkie uwagi nie zostaną przyjęte – zastrzegł Janusz Sepioł, i przekonywał, że dokument stworzono zgodnie z przepisami.
– Nie potrafimy zrobić planów na wszystkich terenach przyłączonych. Lepiej mieć studium nawet z pewnymi ułomnościami – Sepioł bronił „zielonej konstytucji”. To właśnie studium ma pomóc w lepszym planowaniu miejskiej przestrzeni. Ma się skończyć „wolna amerykanka” dla deweloperów, budowanie wieżowców jak popadnie.
– Ale dlaczego naszym kosztem te zmiany chcecie wprowadzać? – odpowiadają właściciele działek. – Jedna wielka ściema. Nie trzeba być inżynierem, nie trzeba czytać projektów, trzeba mieć trochę oleju w głowie – zdzierał gardło zdenerwowany mężczyzna, komentując zapisy studium, zarzucając urzędnikom, że mydlą ludziom oczy pod hasłami o ekologii.
Anna Mazur z Matysówki na spotkaniu punktowała miasto, że zainwestowało w uzbrojenie działek, doprowadziło do nich sieć wodociągową i prąd, a teraz przeznacza je na tereny zielone. – To niegospodarność – mówiła kobieta. Dziwiła się, dlaczego miasto tak się uparło, by 30 procent terenów przeznaczyć pod zieleń, skoro nie ma takiego wymogu.
– Nie chcielibyśmy się przekonać, że te tereny zostaną później przekwalifikowane na budowlane i jakiś deweloper wybuduje tam bloki lub szeregówki – obawia się Anna Mazur. Na spotkaniu padła też propozycja, by zmienić definicję terenów zielonych, na taką, która pozwala budować na nich domy jednorodzinne.
Nie podzielić losu Drabinianki
Po ponad 3,5-godzinnym spotkaniu głos zabrał prezydent Konrad Fijołek, wcześniej notował uwagi. Te w 99 procentach dotyczą prawa własności. Że działki mieszkańców staną się bezwartościowe albo nic na nich nie powstanie. Studium obrysowano trzema kolorami: zielonym, fioletowym (dla firm) i brązowym (pod budownictwo).
– Rozumiemy wasze obawy. Niech chcemy nikomu robić krzywdy – zapewniał mieszkańców prezydent Fijołek, i powtarzał już to, co mówił na poprzednich spotkaniach. Że intencją studium jest próba uporządkowania miasta. Za przykład podał Drabiniankę, kiedyś otoczoną domkami, dziś wyrosły tam bloki, z każdym rokiem coraz wyższe i więcej.
– Bloki nawtykane na każdej działce, nie ma tam porządnej drogi, nie ma jak wyjechać z osiedli, jest kłopot ze szkołą, ludzie nie mają gdzie wyjść – uzmysławiał Fijołek. – Chcemy uniknąć takich sytuacji na innych osiedlach – tłumaczył prezydent. – Nie chcemy, by los Drabinianki podzielił Budziwój, Przybyszówka, Biała, itd. – dodawał.
I zapewniał, że studium jest wstępem do ochrony ważnych terenów w mieście, by potem na nich uchwalać plany zagospodarowania przestrzennego. – Te plany chcemy tworzyć na terenach najcenniejszych przyrodniczo, i na terenach, gdzie tworzone są miejsca pracy, by było ich więcej. Ta idea nie ma barw politycznych – mówił Konrad Fijołek.
Szukanie ładu i porządku
Narzekał, że polskie prawo nie daje miastu zbyt dużego pola manewru. Że trudno pogodzić prawo własności dwóch właścicieli działek, z których jeden chce na swojej budować dom, a sąsiad myśli o sprzedaży działki pod budowę bloku. Miasto temu drugiemu chce jak najbardziej utrudnić życie. Jak? Nie ma jasnej odpowiedzi.
– Tam, gdzie nie będziemy robić planów, na pewno dostalibyście „wuzetki” [warunki zabudowy – przyp. red.]. Chcemy znaleźć sposób, by uratować ideę porządkowania miasta, a nie skrzywdzić was. Szukamy ładu i porządku – zapewniał Konrad Fijołek. I podkreślał, że miasto nie chce, by mieszkańcy poświęcali się dla ogółu.
– Chcemy ograniczyć prawo tym, którzy chcą budować blok – mówił prezydent. Zdradził, że miasto analizuje jedną z trzech propozycji radnych PiS, by powiększyć proporcje przeznaczenia działki: 70 procent pod zieleń, a najwyżej 15 proc. pod zabudowę. To ma zmuszać deweloperów, by interesowali się nie tylko betonem, ale też urządzeniem zieleni.
– By nie było betonowej pustyni – podkreślał Konrad Fijołek.
Plan dla każdego osiedla
Miasto analizuje też zwiększenie potencjalnej liczby mieszkańców. Bo studium opracowano na potrzeby miasta, gdy w ciągu 20 najbliższych lat Rzeszów będzie miał 242 tys. mieszkańców – o ok. 50 tys. więcej niż obecnie. Miasto myśli, że w Rzeszowie będzie się lokowało więcej firm, gdy trzeba będzie odbudowywać Ukrainę po wojnie.
W Rzeszowie będzie więc potrzeba terenów dla biznesu. Słychać rozważania, by działki, które nie nadają się pod zabudowę (kolor brązowy), przemianować na zielone, a więcej terenów mieszkaniowych przemalować na kolor fioletowy. Padła też propozycja, by dla każdego z 33 rzeszowskich osiedli stworzyć 1 procent terenów zielonych.
– Zielone tereny to płuca miasta, więc też powinny być w środku, a nie na obrzeżach – przekonywał pan Maciej, lat 42.
– W śródmieściu 1 procent zieleni będzie super ciężko znaleźć, trzeba byłoby coś wyburzyć, niektórzy chcieliby wyburzyć ratusz – zażartował Konrad Fijołek. – Drobnymi ruchami hektarów zieleni nie znajdziemy – obawia się prezydent. I na koniec po raz kolejny zapewnił, że miasto tak poprawi studium, by uwzględnić głosy mieszkańców.
Te mają się ukazywać w miejskim Biuletynie Informacji Publicznej w formie wydawanych zarządzeń przez prezydenta. Jego decyzje nie będą listowanie wysyłane do mieszkańców.
PiS: studium to bubel
Studium mają jesienią przyjąć radni. Namawia ich do tego, po przyjęciu poprawek, Maciej Trybus, szef Miejskiej Komisji Urbanistyczno-Architektonicznej. – Bez studium żaden poważny inwestor nie przyjdzie zainwestować w fabrykę. Żaden poważny deweloper nie przyjdzie zainwestować w mieszkania, biura, czy zakłady pracy – argumentował.
Już wiadomo, że opozycyjny PiS będzie przeciwko. – W tej formule i w tym kształcie studium jest nie do zaakceptowania – mówił Marcin Fijołek, szef klubu PiS. – Studium to jest porażka, bubel, który trzeba wyrzucić do kosza – dodał kolega klubowy Fijołka Grzegorz Koryl. To on zaproponował, by stworzyć studium dla każdego osiedla.
Na odrzucenie studium, o ile w ogóle dojdzie do głosowania w tym roku, liczą mieszkańcy. Ci z Matysówki postulują, by urzędnicy zinwentaryzowali wszystkie tereny i dopiero wtedy przygotowali studium. Bo to, nad którym urzędnicy pracowali przez ostatnie dwa lata, opracowano na bazie starych, nieaktualnych map, np. usługi wyznaczono na… urwisku.
Władze Rzeszowa są porównywane do komunistów, którzy też kiedyś zabierali ludziom działki. – Mówili, że to dla dobra wyższego. Teraz biorą nam tereny zielone – oceniają mieszkańcy. W czwartek bili brawo radnym PiS. W hali byli też radni Rozwoju Rzeszowa i Koalicji Obywatelskiej. Słowem się nie odezwali. Przez 4,5 godziny.
Znamienne, że „polityczną tarczą” dla Konrada Fijołka byli radni PiS. Rzeszowska polityka staje na głowie.
redakcja@rzeszow-news.pl