Zdjęcie: Karol

Utknął na drugim końcu świata – w Australii, ale szczęśliwie wrócił. Karol z Rzeszowa relacjonuje nam, jak rząd RP sprowadza do Polski rodaków z zagranicy.

Od północy z soboty na niedzielę Polska wstrzymała międzynarodowy ruch lotniczy w obawie przed koronawirusem. Narodowy przewoźnik LOT został zaangażowany do ściągnięcia Polaków, którzy przebywają za granicami naszego kraju. Ruszyła akcja „Lot do domu”. Z niedzieli na poniedziałek do Polski wróciło 1300 rodaków. Kolejni w drodze.

Formuła 1 – nie tym razem

Za granicą przebywał m.in. pochodzący z Rzeszowa Karol. Jeszcze w sobotę był w Melbourne. Po Australii podróżował od ponad 4 tygodni. Jego celem była F1 w Melbourne, 15 marca. Ostatecznie zawody odwołano, w obawie przed koronawirusem. Karol do Polski miał wracać w poniedziałek trasą: Melbourne – Los Angeles – Londyn – Warszawa. 

W sobotę rano Karol już wiedział, że w Polsce jest „stan wyjątkowy” – Polska zamyka niebo dla międzynarodowych lotów, wyjątkiem są tylko czartery LOT-u. – Będzie problem – pomyślał. Na jednym bilecie miał lot z Australii do Londynu, na drugim – z Londynu do Warszawy (LOT-em). Z Londynu do Polski miał wracać w środę, 18 marca.

„Jestem jedną z osób, które utknęły na drugim końcu świata, a muszę kombinować miejsce na kwarantannę, jak wrócę” – pisał do nas Karol w sobotę z Melbourne. „We wtorek o godz. 13:00 czasu polskiego powinienem wylądować w Londynie. Zobaczymy, co będzie dalej”. Poniżej relacja Karola, który w podróży spędził ok. 50 godzin. 

36,9 st. C – „zielone światło”

Samolot z Melbourne do Los Angeles zgodnie z planem, co cieszy, bo Australia właśnie „zdecydowanie odradza podróży obywatelom” – kwarantanna i u nich. W Los Angeles 12 godzin i samolot do Londynu – również bez problemów, pomimo ograniczeń z powrotem do USA (zablokowanie ruchu dla Europejczyków) samolot praktycznie pełny.

W między czasie udało mi się kupić bilet na czarter LOT-rządowy, zamiana starego była fizycznie niemożliwa (czas na połączenie z infolinią około 1,5 godziny, bilety znikały w kilka minut od ogłoszenia kolejnego samolotu wysyłanego); koszt – 490 zł. Znajomi też lecieli słynnym pierwszym czarterem z Londynu, płacili 650 zł. Coś tu nie gra z równymi cenami.

Sam lot czarterowy – na wejściu stewardessy w maskach i okularach mierzące temperatury, od której zależało pozwolenie na wejście. Mój wynik – 36,9 st. C dał „zielone światło” na wejście, nie było przypadków odmowy, więc pierwszy egzamin zdany.

„Nie wstawać, wejdzie wojsko”

Zdjęcie: Karol

Na siedzeniach baton i butelka wody – standardowo rozdawane przez stewardessy w czasie lotów, tym razem, by uniknąć kontaktu, gotowe przed lotem oraz formularz do wypełnienia z danymi osobowymi, potwierdzeniem stanu zdrowia i polem do adresu kwarantanny.

W czasie lotu stewardessy ponownie mierzyły temperaturę, zapisywaną w formularzach, a same formularze potem zabrano. Na początku też komunikat kapitana z informacjami o rejsie, procedurach, itp. W czasie lotu ponownie komunikat: „Gdy wylądujemy, proszę nie wstawać. Do samolotu wejdzie wojsko i będzie również mierzyć temperatury”.

Faktycznie, po około 2-godzinnym locie do kabiny wszedł żołnierz, ale pomiarów nie było, pozwolono nam wyjść.

I tutaj zaczynają się trochę zaprzeczenia procedurom – transport do terminala w dwóch autobusach w ogromnym ścisku. Co prawda, większość pasażerów w maseczkach, niektórzy w rękawiczkach, ale mimo wszystko wszyscy byli bardzo ściśnięci przez około 10 minut. Gdyby ktoś faktycznie miał wirusa, to warunki idealne.

W samym terminalu obowiązkowe przejście kontroli paszportowej – kolejka potężna, ścisk ponownie ogromny, w kolejce nie dało się nie stać, co chwilę pojawiał się nowy samolot, ludzi przybywało, w samym okienku, poza kontrolą paszportu, ponowne pytanie o miejsce kwarantanny oraz sam formularz z informacjami na jej temat.

Czas na 14-dniową kwarantannę

Po przejściu tej procedury standardowo odbiór bagażu – odebrałem samochód, ruszyłem do Rzeszowa. Reasumując: wylot z Melbourne w poniedziałek o 10:30 (czasu miejscowego), 14 godzin lotu, 12-godzinna przerwa w Los Angeles, kolejny lot 10 godzin, 7,5-godzinna przerwa w Londynie, lot do Warszawy – 2 godziny, godzina formalności na lotnisku. 

W środę, 18 marca, około 3 godziny w nocy wszedłem do mieszania, z którego przez najbliższe 14 dni nie wyjdę.

KAROL

Zdjęcie: Karol

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama