– To nie to samo, co w teatrze. Musieliśmy powściągać emocje – opowiadają o pracy w telewizji rzeszowscy aktorzy Michał Chołka i Małgorzata Pruchnik-Chołka. Na srebrnym ekranie zadebiutują już w lutym.
Podczas gdy większość aktorów teatralnych jest na przymusowym urlopie, Michał Chołka i Małgorzata Pruchnik-Chołka z zespołu rzeszowskiej „Siemaszki” z trudem znaleźli czas, by z nami porozmawiać. Na planie nowej produkcji TVN-u pracują po 12 godzin. Dziennie nagrywają nawet po kilkanaście scen. Ponieważ do telewizyjnej premiera serialu kryminalnego „LAB” zostało dwa tygodnie, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.
„LAB” opowiada o pracownikach najnowocześniejszego laboratorium kryminalistycznego w Polsce, którzy wspólnie z policją rozwikłują zagadki kryminalne.
Marcin Czarnik: Od czego zaczęła się przygoda z „LAB-em”?
Małgorzata Pruchnik-Chołka: – Pewnego dnia otrzymałam telefon z agencji, do której należę. Do nowego serialu kryminalnego potrzebni byli aktorzy z nieogranymi jeszcze twarzami.
Michał Chołka: – Na koniec Małgosia wspomniała, że ma męża aktora. I dzięki temu na casting zaproszono nas razem.
MPC: – Przesłuchania odbywały się w Krakowie. Pojechaliśmy tam z pozytywnym nastawieniem, ale wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. W castingach bierze udział wielu świetnych aktorów.
MC: – Na miejscu otrzymaliśmy do zagrania krótkie sceny z jednego z odcinków „LAB-u”. Miałem wcielić się w postać laboranta, a Małgosia policjantki. Reżyser dał nam wskazówki, opowiedział nam o postaciach i wyjaśnił, czego oczekuje. Mieliśmy przynajmniej zarys kierunku, w którym zmierzają nasi bohaterowie. Musieliśmy pokazać się z różnych stron, zagrać postacie na rozmaite sposoby. Role były gęste od emocji, kipiały nimi. Z castingu wyszliśmy zadowoleni, co nieczęsto nam się przydarza.
I od razu sukces?
MC: – Nie tak prędko. Po castingu było kilka miesięcy ciszy, oczekiwania pełnego napięcia.
MPC: – W końcu Michał otrzymał propozycję zagrania w pilotażowym odcinku serialu. Pomyślałam, że trudno, nic straconego, po prostu się nie udało. Nawet zdążyłam się pogodzić z tym, że w serialu nie zagram.
Aż tu nagle…?
MPC: – Aż tu nagle okazało się, że po pilocie producenci zdecydowali, że potrzebują nieco innej obsady. I wtedy otrzymałam drugą szansę. Znów ruszyłam na casting, tym razem do roli laborantki Igi, którą ostatecznie dostałam.
MC: – Później oczekiwaliśmy z zapartym tchem na opinię z Warszawy, czy pilot się spodobał. Po dwóch miesiącach zapadła decyzja: będzie emisja! Przekazano nam scenariusze do kolejnych odcinków, mogliśmy zabrać się do realizacji całego sezonu pierwszego.
Przed jakimi wyzwaniami stawaliście na planie zdjęciowym?
MPC: – Wcześniej nie mieliśmy do czynienia z kryminalistyką, więc musieliśmy zasięgnąć opinii ekspertów. Jako specjalistka od balistyki dowiadywałam się o kulach, śladach postrzałowych. Wiele godzin rozmawialiśmy ze znajomymi policjantami, którzy opowiadali nam o swojej pracy i o tym, jak wygląda ich kooperacja z laborantami.
MC: – Technicy kryminalistyki poświęcili nam sporo czasu. Wyjaśniali, co jest prawdopodobne, a co nie. Każdego dnia towarzyszyli nam na planie i podpowiadali, jak zachowywać się na miejscu zbrodni, jak pobierać ślady, czego nie wolno nam robić.
MPC: – Serial jest bardzo autentyczny. Widać w nim dbałość o detale. Technicy nieustannie nad nami czuwali. Część obsady otrzymała od policjantów lekcje posługiwania się bronią palną.
Zdarzały się trudności?
MC: – Długo oswajałem się z językiem technicznym. Te wszystkie terminy, zwroty, których nieczęsto się używa. Należało je zapamiętać, płynnie wypowiadać, tak żeby brzmiały w naszych ustach autentycznie. Ale z biegiem czasu udało mi się nabrać pewności.
MPC: – Zdarzały się przerwy i opóźnienia z powodu pandemii.
MC: – Jesienią zachorowałem i opuściłem aż osiem dni zdjęciowych. Z dnia na dzień producenci musieli zmienić grafik, inaczej ułożyć plan zdjęciowy. Na szczęście nie odbiło się to na serialu.
Zdjęcia powstawały w Krakowie?
MPC: – Tak, najpierw nakręciliśmy plenery, w różnych lokalizacjach, czasem nawet w wynajętych domach, a teraz pracujemy w studio. W jednej z krakowskich hal z wielkim pietyzmem odtworzono tytułowe laboratorium, szpital i komisariat, w których toczy się akcja serialu.
MC: – Plenery były bardzo wymagające: dalekie dojazdy, kapryśna pogoda. W studio czujemy się jak w domu. Mamy garderoby, poczekalnie, sofki. Panuje rodzinna atmosfera, między aktorami nie ma rywalizacji, możemy na siebie liczyć.
Czym praca w telewizji różni się od tej w teatrze?
MC: – To zupełnie różne przestrzenie. Przed kamerą należy powściągać emocje. W telewizji gra się mniej, gra się znacznie intymniej i delikatniej. Trzeba nauczyć się współpracy z kamerą, tak aby wiedzieć, jak się ustawić i poruszać, kiedy się obrócić. W teatrze scena należy do aktora, tutaj trzeba nagiąć się do kadru.
MCP: – W teatrze wszystkiego jest więcej. Emocje i dźwięk muszą dotrzeć do najdalszych rzędów. Wszystko musi być jasne i zrozumiałe. Granie przed kamerą wymaga zdecydowanie mniejszej ekspresji, ale da się te dwie prace połączyć.
MC: – Poza tym kamera aktorom bardzo pomaga. Wychwytuje wszystkie niuanse. Często nie trzeba nic mówić, wystarczy jeden gest, mrugnięcie. Oczywiście zdarza nam się rozpędzić, ale reżyser jest na posterunku i przypomina, że nie gramy w teatrze.
MPC: – Zaskoczyła nas też skala produkcji…
MC: – …i panująca na planie etyka pracy. Dzień zdjęciowy trwa tutaj 12 godzin. Trzeba być w pełnej dyspozycji i niesłabnącym skupieniu.
To są Wasze pierwsze duże telewizyjne role?
MPC: – Tak. Wcześniej pojawialiśmy się przed kamerą, ale były to role epizodyczne, małe. Paradoksalnie pandemia sprzyjała tego typu nowym wyzwaniom. W końcu mieliśmy czas, by czegoś spróbować. Mogliśmy pojechać do Krakowa, nie martwiąc się o kolidujące terminy. To wypełniło nam pustkę po teatrze, który kochamy i za którym tęsknimy.
W kogo wcieliliście się w serialu?
MC: – W Pawła Koniecznego, szefa laboratorium kryminalistycznego. To specjalista od śladów krwawych i narzędzi zbrodni. Ma dopiero 31 lat, a już jest absolutnym fachowcem w swojej dziedzinie. Kieruje dużym zespołem, ludzie liczą się z jego zdaniem. Nie jest jednak przy tym nieomylny. W życiu prywatnych popełnia poważne błędy.
MPC: – Moja postać to Iga Szenwald. Jest jedną z najlepszych w swoim fachu. Ponieważ otrzymywała zagraniczne stypendia, musiała rozstać się ze swoim narzeczonym, którego gra właśnie Michał. W ten sposób nasi bohaterowie są połączeni.
Między nimi będzie iskrzyć?
MC: – Mój bohater zdążył się ożenić się, jest szczęśliwy. Robi wszystko, aby pomóc swojej serialowej partnerce Brygidzie, która jest ambitną policjantką.
MCP: – Tymczasem Iga wraca ze stypendium i zostaje doceniona przez laboratorium, znajduje w nim pracę. Nasze postacie znów się spotykają.
MC: – I zaczynają się między nimi dziać przeróżne rzeczy.
Więc to nie tylko serial kryminalny?
MC: – Każdy odcinek opowie o innej sprawie kryminalnej, ale życie bohaterów będzie toczyć się ciągiem.
MPC: – Od początku to nie miał być tylko kryminał. Zależało nam na tym, aby pokazać życie tych ludzi, którzy na co dzień pracują w laboratorium. Ich relacje, ich dramaty. To one przede wszystkim prowadzą serial.
„LAB” rozpędzi Waszą telewizyjną karierę?
MPC: – Liczymy, że serial zadziała jak trampolina. A jeżeli nie otrzymamy kolejnych propozycji, to nic. Cieszymy się każdą chwilą na planie. Chcemy w pełni wykorzystać tu i teraz.
MC: – Nie możemy się doczekać premiery. Widzieliśmy już kawałek pierwszego odcinka. Serial wygląda bardzo dobrze. Jest świetnie zrealizowany. Trzymamy za niego kciuki, wierzymy, że zaskoczy i nakręcimy drugi sezon. To duża inwestycja.
Premierowy odcinek serialu „LAB” stacja TVN wyemituje 15 lutego o godz. 17:00. Pierwszy sezon serialu liczy ponad 60 odcinków. Głównym scenarzystą jest Hanna Niemiec, a producentem Krystyna Lasoń.
Rozmawiał: Marcin Czarnik
marcin.czarnik@rzeszow-news.pl