Instytut Pamięci Narodowej podtrzymał opinię, że pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej w Rzeszowie ma być usunięty z placu Ofiar Getta. – Nie usuniemy – zapowiada prezydent Tadeusz Ferenc.
MARCIN KOBIAŁKA, JOANNA GOŚCIŃSKA
Na stole prezydenta Ferenca leży projekt gotowego pisma, które jeszcze w tym tygodniu trafi do prezesa IPN dr. Jarosława Szarka. Jest ono odpowiedzią na ostateczną opinię, jaką ratusz z IPN otrzymał 2 października. Instytut uważa, że pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej, odsłonięty w 1951 roku, propaguje ustrój totalitarny i zgodnie z obowiązującą od 2016 roku tzw. ustawą dekomunizacyjną powinien zniknąć z przestrzeni publicznej.
– Nie podniosę ręki na orzełki. Mam do tego uczuciowy stosunek. Mój ojciec nosił orzełek, krótko żył po wojnie, zmarł w 1951 roku. Brat mojej mamy był w drugiej armii Wojska Polskiego, teść też był w armii, przez 18 miesięcy był w niewoli na Syberii. Nie wiem, jaką karę zastosują wobec mnie za odmowę wyburzenia pomnika – mówił Tadeusz Ferenc we wtorkowej rozmowie z Rzeszów News.
Dwa pomniki na „celowniku” IPN
Spór toczy się od dwóch lat i nie tylko wobec pomnika na placu Ofiar Getta, ale też pomnika Czynu Rewolucyjnego. Oba obiekty są na „celowniku” IPN, w przypadku drugiego miasto nie ma nic do gadania, bo jego właścicielem jest klasztor oo. Bernardynów. Choć mamy październik, a do tego czasu miały być wydane przez wojewodę Ewę Leniart (PiS) ostateczne decyzje o przyszłości „symbolu miasta”, to nic o nich nie słychać.
Miasto za to broni pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej przed wyburzeniem. Używa różnych argumentów, by złamać IPN-owską narrację na jego temat. W 2016 roku była burza medialna, która otarła się nawet o rosyjskie MSZ, gdy przedstawiciele ratusza zapowiedzieli, że pomnika nie ruszą, bo to właśnie Armia Czerwona wyzwoliła Rzeszów. – Przez to, że pomnik się zburzy, historii się nie zmieni – mówili urzędnicy.
Po tych wypowiedziach w internecie Rosjanie ruszyli z akcją „Dziękujemy Rzeszowowi za pamięć”. – Wielkie podziękowania dla tych polskich obywateli, że otaczają troską naszych żołnierzy – oświadczyła wtedy Maria Zacharowa, rzeczniczka MSZ Rosji.
Będzie rozbiórka pomnika?
IPN się nie wzruszył. W kwietniu 2018 roku minął termin usunięcia pomnika na koszt Skarbu Państwa. Dwa miesiące wcześniej radni Platformy Obywatelskiej proponowali, by pomnik przenieść na cmentarz Armii Radzieckiej przy ul. Lwowskiej w Rzeszowie. Uchwałę podjęto, ale intencyjną, która do niczego władz Rzeszowa nie zmusza. I jak pomnik stał, tak stoi do tej pory, a między ratuszem i IPN trwa do tej pory wymiana różnych pism.
Gdy „historyczne” argumenty związane z wyzwoleniem Rzeszowa nie przekonały IPN-u, miasto wyciągnęło kolejne. Pomnik znajduje się na terenie dawnego cmentarza żydowskiego, który istniał do 1942 roku, gdy zniszczyli go hitlerowcy podczas drugiej wojny światowej. Skoro był cmentarz, a jego teren od 1969 r. jest objęty konserwatorką strefą zabytków, to mamy ustawowy wyjątek, by „totalitarny” obiekt mógł się ostać.
IPN-u też to nie przekonało, a Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Rzeszowie, po uzgodnieniach z wojewodą Ewą Leniart, wszczął postępowanie administracyjne zmierzające do usunięcia pomnika. Nadzór, nie chcąc wylewać dziecka z kąpielą, zapytał IPN, czy pomnik na placu Ofiar Getta nie może być wyłączony spod ustawy dekomunizacyjnej z przyczyn zabytkowych, o których już wspomnieliśmy.
Napisów na pomniku nie, ale…
Odpowiedź z IPN nadeszła pod koniec sierpnia br. od Magdaleny Głowy, dyrektora generalnego IPN i z upoważnienia jego prezesa. Głowa, mimo, że przyznała, że na pomniku nie ma żadnych napisów, mówiących wprost, że upamiętnia on Armię Czerwoną, to jest on przykładem „działań propagandowych niesuwerennej i opartej na przemocy Polski Ludowej, która przez cały czas swojego istnienia zależna była od Moskwy”.
Ta odpowiedź dotarła także do ratusza. Do IPN-u miasto odpowiedziało, że Instytut swoją opinię opracował wybiórczo, bo posłużył się m.in. publikacją Rady Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa z 1988 roku, z której co najwyżej można wywnioskować, że w drugiej połowie lat 40. i 50. ubiegłego wieku była ogólna tendencja do stawiania pomników dedykowanych Armii Radzieckiej, ale nie odnosiła się wprost do pomnika, który stoi na placu Ofiar Getta.
Ratusz przekonywał też, że w 1966 r. u podstawy pomnika umieszczono tablicę jako symbol 1000-letniej walki o wolność, niezawisłość narodową i lepszy byt społeczeństwa polskiego. Złożono też symbolicznie zroszoną krwią ziemię z pobojowisk, miejsc straceń i męczeństwa Rzeszowszczyzny. Zdaniem władz Rzeszowa, w ten sposób pomnikowi nadano „szerszy i bardziej uniwersalny wymiar oraz zdjął z niego wymowę propagującą sojusz polsko-radziecki”.
IPN: Symbol sowieckiego komunizmu
IPN znów się nie wzruszył. Swoją wcześniejszą opinię podtrzymał. „Monument jest przejawem działań propagandowych władz Polski Ludowej” – odpisał już tym razem sam prezes IPN dr Jarosław Szarek, twierdząc, że „doskonale to wyraża ikonografia pomnika”, bo znajduje się na nim postać żołnierza na tle sztandaru, a to – zdaniem prezesa IPN – nawiązuje do „czerwonego sztandaru”, czyli sowieckiego komunizmu. Opinia IPN jest ostateczna.
W odpowiedzi, którą właśnie ratusz ma przygotowaną, Tadeusz Ferenc napisał, że w całej tej sprawie IPN pomija jeszcze „bezsprzeczną wartość artystyczną pomnika”, który jest „zapisem kontynuacji w latach 50. XX wieku osiągnięć sztuki polskiej doby dwudziestolecia międzywojennego”. Prezydent Ferenc przywołuje także nazwisko autora pomnika – Bazylego Wojtowicza – ucznia wybitnych polskich rzeźbiarzy: Jana Szczepkowskiego, Henryka Kuny i Tadeusza Beryera.
„Dzieło Bazylego Wojtowicza to bezwzględnie cenny element w przestrzeni publicznej naszego miasta” – czytamy w przygotowanym piśmie Tadeusza Ferenca do prezesa IPN.
Ferenc: Wybiórcze dobieranie faktów
Prezydent Rzeszowa uważa, że stosując narrację IPN należy także wyburzyć inne obiekty na terenie miasta, które powstały w latach 50. ub. wieku, np. dawny Dom Kultury WSK (obecna siedziba Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego), albo obecny Podkarpacki Urząd Wojewódzki, w którym siedzibę miała Wojewódzka Rada Narodowa, czy też obecne budynki Sądu Apelacyjnego przy al. Piłsudskiego i Komendy Wojewódzkiej Policji.
„Przyjmowanie jednostronnych i zamkniętych stanowisk oraz wybiórczość w dobieraniu faktów historycznych stoi w sprzeczności z postawą badawczo-naukową, którą Instytut winien reprezentować” – czytamy dalej w piśmie prezydenta Ferenca do prezesa Szarka.
Tadeusz Ferenc jednocześnie zapewnia IPN, że miasto nie chce hołdować pamięci Armii Czerwonej, dlatego proponuje IPN-owi, by nadał pomnikowi nową nazwę oraz treść tablicy, która „w wyczerpujący sposób informowałby o jego wartościach artystycznych, historii, a także polityczno-społecznych uwarunkowaniach czasów jego powstania”.
Co zrobi nadzór budowlany?
Przeniesienie pomnika w inne miejsce jest bardzo ryzykowne i kosztowne. Ryzykowne, dlatego, że stan techniczny obiektu jest już taki, że musiałby on być całkowicie rozebrany i odbudowany w nowym miejscu z użyciem nowym materiałów, przy czym tylko 30 proc. byłoby oryginalnych elementów. Teraz decyzja leży w rękach Wojewódzkiego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, czy pomnik wyburzyć, czy nie.
Za wyburzeniem obiektu jest też wojewódzki konserwator zabytków, który podlega wojewodzie podkarpackiemu. – Decyzję w sprawie pomnika wydamy w tym tygodniu – powiedziała nam w środę Zofia Majka, zastępca dyrektora WINB w Rzeszowie. Nie chciała zdradzić, jakie decyzji należy się spodziewać, ale wiele wskazuje na to, że będzie ona zgodna z oczekiwaniami zarówno wojewódzkiego konserwatora, jak IPN i polityków PiS.
Co więc będzie groziło miastu, jeżeli nie rozbierze pomnika? – Nasza decyzja musi nabrać w pierwszej kolejności statusu ostatecznej. Tak się stanie wówczas, gdy miasto nie odwoła się do ministra kultury i dziedzictwa narodowego, który wydaje ostateczne decyzje – wyjaśnia Zofia Majka.
Ratusz: Kosztowne i niemoralne
Jeżeli ministerstwo podtrzyma rozbiórkę pomnika, a miasto jej nie wykona, to nadzór budowlany będzie mógł na ratusz nałożyć grzywnę, która zmusi miasto do usunięcia obiektu, albo wdroży tzw. wykonanie zastępcze, czyli wojewoda nakaże rozebrać pomnik, a rachunek z tej operacji wystawi potem ratuszowi. Nie mały, może wynieść nawet 3 mln zł.
Poza tym, nawet gdyby miasto zdecydowało się przenieść pomnik na cmentarz radziecki przy ul. Lwowskiej, wiązałoby się to z przesuwaniem istniejących na nim grobów i ekshumacją zwłok. Taki pomysł był rozpatrywany już w 1989 roku i okazał się niewykonalny – teren cmentarza jest mały, pomnik nie zmieściłby się obok już istniejącego. Miasto nie mogłoby też przeprowadzić ekshumacji – cmentarzem zarządza… wojewoda.
– To kosztowne, czasochłonne, a przede wszystkim niemoralne. W nasze kulturze ekshumację wykonuje się w naprawdę szczególnych przypadkach – uważa Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa.
redakcja@rzeszow-news.pl