PO podsumowała kampanię. PiS-owi wytknęła fatalne negocjacje kontraktu terytorialnego. Ferencowi, że ponad połowa kandydatów jego komitetu do rady miasta jest zatrudniona w urzędzie lub jednostkach podległych.
[Not a valid template]
Działacze Platformy Obywatelskiej w czwartek (13 września) podczas ostatniej konferencji prasowej, podsumowującej kampanię do wyborów samorządowych, ostro zabrali się za krytykowanie politycznych konkurentów. Na pierwszy ogień poszła wczorajsza wypowiedź prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, który podczas regionalnej konwencji wyborczej powiedział, że Podkarpacie dzięki swojemu potencjałowi i pracowitości mieszkańców może się stać polską Bawarią.
– Podkarpacie ma dwa swoje filary, które zdiagnozowaliśmy już dawno, to Bieszczady i Dolina Lotnicza. Niech prezes Kaczyński nie zapomni, że sięgamy też po dobre praktyki z innych regionów, także i z Bawarii. W Dolinie Lotniczej działa bowiem już bawarska firma MTU, która jest filarem Doliny Lotniczej, a zaczęła działać w niej nie za czasów obecnego zarządu województwa.
Drugim filarem bawarskiej gospodarki jest firma BMW. Ten zarząd województwa pewne elementy stara się przenieść na łono Podkarpacia, ale raczej niezwiązane z przemysłem samochodowym, a z rozszerzeniem skrótu BMW, czyli „Bierny, Mierny, ale Wierny” – ironizował Sławomir Miklicz, przewodniczący sejmiku podkarpackiego.
Miklicz powiedział, że BMW w wersji podkarpackiej odnosi się do marszałka Władysława Ortyla, który według PO zbudował w urzędzie marszałkowskim sztab ludzi, pracujących dla dobra PiS. Chodzi o zatrudnianie byłych dyrektorów biur polityków PiS, m.in. europosła Tomasz Poręby czy senator Janiny Sagatowskiej.
– Najpierw Kaczyński do Warszawy chciał przenieść Budapeszt, teraz chce z Podkarpacia zrobić Bawarię. Myślę, że obecnie w innym kontekście można odnieść się do jego słów o „ukrytej opcji niemieckiej”. Panie prezesie, my chcemy tu podkarpackiej tradycji i nie mamy zamiaru uczyć jodłować naszych pań z Kół Gospodyń Wiejskich – mówił Miklicz.
Kontrakt terytorialny nie podpisany
PO skrytykowała obecny zarząd za nie podpisanie do tej pory kontraktu terytorialnego, czyli umowy samorządu z rządem, z jakich źródeł będą finansowane inwestycje w najbliższych latach.
Działacze PO podkreślali że w podkarpackim kontrakcie na początku było zbyt wiele inwestycji, a niektórzy samorządowcy do tej pory nie wiedzą, że projekty z ich terenu zostały wykreślone.
– Długo się zastanawialiśmy, dlaczego kontrakt został utajniony i teraz już wiemy. Protokół z negocjacji jest bardzo niekorzystny – mówiła radna Teresa Kubas-Hul, pokazując pismo z podpisem marszałka Ortyla. – Marszałek proponuje wykreślenie z listy podstawowej inwestycji dla Rzeszowa – przebudowy ul. Podkarpackiej. Jasno widać, że marszałek nie lubi mieszkańców Rzeszowa.
Kubas-Hul mówiła, że w kontrakcie nie znalazły się Sanok, Jarosław, Dębica jako ośrodki, w których można byłoby przygotowywać inwestycje zintegrowane dla tych terenów. – Nie ma tam również ani słowa o Bieszczadach. Nie ma budowy szpitala klinicznego, brak jest zalewu Kąty-Myscowa, nie ma budowy Centrum Biznesowego – wyliczyła radna sejmiku.
Bierni radni uzależnieni od prezydenta
Platforma Obywatelska wytknęła też prezydentowi Rzeszowa, że radni Rozwoju Rzeszowa biernie poddają się jego propozycjom. – To dzięki naszym radnym Rzeszów nie jest miastem tylko deweloperów. Zwróciliśmy uwagę, że w mieście są potrzebne zielone płuca – mówiła Jolanta Kazimierczak.
Szefowa klubu PO w radzie miasta po raz kolejny powiedziała, że to dzięki radnym Platformy do Rzeszowa płyną pieniądze unijne, m.in. na nowy most z ul. Załęskiej do Lubelskiej, na obwodnicę południową Rzeszowa, czy łącznik do autostrady A4.
– W naszych samorządach jest trend, że przekazanie władzy bezpośrednio burmistrzom i prezydentom, spowodowało, że sytuacja rad gmin staje się niebezpieczna, bo „wójtowie, burmistrzowie i prezydenci całkowicie uniezależnili się od rady, niektórzy nie przychodzą nawet na jej posiedzenia” – mówił Andrzej Dec, cytując słowa sędziego Jerzego Stępnia, specjalisty od samorządów.
– U nas da się zauważyć podobną tendencje. O ile kilka lat temu prezydent lub zastępcy przychodzili na posiedzenia komisji, to teraz na palcach jednej ręki daje się policzyć takie przypadki. Łatwo też możecie sprawdzić, że na listach Rozwoju Rzeszowa, prawie połowa ludzi to osoby uzależnione od prezydenta Ferenca, pracujące w jednostkach podległych, albo mające tam swoje najbliższe rodziny – powiedział Dec.
redakcja@rzeszow-news.pl