Działacze rzeszowskiej Konfederacji ściągnęli pod ratusz kilkadziesiąt osób, by zaprotestować przeciwko projektowi nowej „zielonej konstytucji” dla Rzeszowa. To bezczelna próba zbicia kapitału politycznego na ludzkiej krzywdzie.
Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News
„Zielona konstytucja” od ponad tygodnia budzi ogromne emocje w Rzeszowie. Formalnie to Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego Miasta Rzeszowa. Obecne, które ma Rzeszów, jest sprzed ponad 20 lat i nie uwzględnia ono terenów, które w ostatnich latach zostały przyłączone do Rzeszowa.
To właśnie te tereny – na osiedlach Budziwój, Bzianka, Przybyszówka, Matysówka, Słocina – wytypowano pod zieleń. „Zieloną konstytucję” miasto upubliczniło 27 maja. Do 30 czerwca mieszkańcy mogą zgłaszać uwagi, na jesieni tego roku dokument chcą uchwalić miejscy radni. Nie będzie łatwo.
30 procent dla zieleni
Nowe studium, które powstawało przez dwa lata pod okiem miejskich planistów, architektów i urbanistów, zakłada, że 30 procent powierzchni Rzeszowa ma być najogólniej zielona. Centrum miasta jest zapchane blokami i wieżowcami. W ratuszu uznano, że najlepiej tereny zielone w największym stopniu wyznaczyć na terenach przyłączonych.
Studium to papierowa wizja tego, jak Rzeszów ma dbać o swoją przestrzeń. Na mocy „zielonej konstytucji” ustala się potem, na jakich zasadach zabudowywać miasto – czy w oparciu o tzw. wuzetki, czyli warunki zabudowy, czy też w oparciu o miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Tych w Rzeszowie jest niewiele.
Walka z chaosem przestrzennym w ubiegłym roku zdominowała kampanię wyborczą na prezydenta Rzeszowa. Konrad Fijołek, który wybory finalnie wygrał, obiecywał, że zieleń będzie miała duże znaczenie w jego codziennym urzędowaniu. Tym wielu ludzi „uwiódł”. Obiecywał, że „zielona konstytucja” szybko zostanie uchwalona.
„Złodzieje, złodzieje!”
I rok po tych obietnicach nowe studium powstało, ale w ratuszu nikt nie przewidział, że wywoła to taki gniew ludzi. Konrad Fijołek mógł liczyć nie tylko na swoje polityczne zaplecze w uchwaleniu studium, ale nawet na głosy opozycyjnego PiS, który od lat gardłuje, że w Rzeszowie buduje się wszystko, byle jak i byle gdzie.
– Miasto musi szybko przyjąć nowe studium – nie ma wątpliwości Robert Kultys, radny PiS, z wykształcenia architekt. – W oparciu o obecne studium, praktycznie nigdzie nie można uchwalać miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Nowe jest potrzebne, by zapanować nad ładem przestrzennym – wskazuje Kultys.
Ale gniew ludzi jest ogromny. Od wielu dni to jeden z głównych tematów lokalnych mediów. Mieszkańcy protestują, bo ich działki, które kiedyś kupili, na których się wybudowali albo zamierzają je w przyszłości sprzedać, mogą stracić na wartości. – Ile za ar? Złodzieje! – krzyczeli do prezydenta Fijołka ostatnio mieszkańcy na spotkaniu w Teatrze Maska.
Na spotkaniu było prawie 400 osób. Konrad Fijołek i jego współpracownicy, którzy tworzyli „zieloną konstytucję”, nawet nie zdążyli ludziom pokazać slajdów nowego dokumentu. Poziom emocji był ogromny. Fijołek i planiści usłyszeli, że nie po to kiedyś mieszkańcy zgodzili się na przyłączenie do Rzeszowa, by teraz tracić wartościowe działki.
Kultys: Ferenc oszukał
Bo to właśnie wzrost wartości działek był największą zachętą dla ludzi, by zgodzili się na przyłączenie do Rzeszowa. To był koronny argument poprzedniego prezydenta Tadeusza Ferenca. Ceny działek podskoczyły. Ale zapanował chaos. Deweloperzy wykładali grube pieniądze, by odkupić działki, zaczęli stawiać bloki na każdym skrawku zieleni.
– Biorąc pod uwagę obietnice poprzedniego prezydenta, teraz, po tak przygotowanym studium, mieszkańcy mogą czuć się oszukani – przyznaje Robert Kultys. Koronnym argumentem Konrada Fijołka, który ma przekonać mieszkańców do „zielonej konstytucji”, jest ochrona ich działek i domów przed budową wieżowców.
Szacuje się, że problem dotyczy około 2000 działek, które mogą wkrótce stać się zieloną enklawą. Bunt jest na tyle duży, że mieszkańcy są gotowi teraz masowo składać wnioski o wydanie „wuzetek”, zanim „zielona konstytucja” zostanie uchwalona. Słychać też zapowiedzi, że mieszkańcy pojadą do Warszawy, prosząc rząd o wsparcie.
Fijołek: a tak się staramy…
Na razie temat „ogrywany” jest lokalnie. Pierwsze spotkanie wywołało burzę, miasto ma poważny orzech do zgryzienia, czy forsować obecne zapisy nowego studium. – Nie schowamy tego dokumentu do szuflady – zapewnia tymczasem Konrad Fijołek. Twierdzi jednak, że z protestami się liczył, choć może nie w tej skali.
– Zaskakuje mnie natomiast, że starając się o zieleń w mieście, napotykamy na tak duży opór – mówi prezydent Fijołek. Planiści, tworzący „zieloną konstytucję”, są zszokowani taką postawą mieszkańców. – Wydawało się, że to studium jest optymalne, poświęciliśmy na to dwa lata ciężkiej pracy – mówi Barbara Pujdak, dyrektor Biura Rozwoju Miasta.
– Nikomu nic ludziom nie chcemy zabrać – zapewnia Pujdak. W tworzeniu nowego studium uczestniczył m.in. prof. Piotr Lorens, urbanista z Politechniki Gdańskiej i architekt miejski w Gdańsku. On też zderzał się z argumentami mieszkańców. Lorens twierdzi, że w Gdańsku tendencja jest odwrotna – mieszkańcy są w kontrze wobec deweloperów, chcą zieleni.
– Trzeba szukać nowego rozwiązania – powiedział nam po ostatnim spotkaniu w Teatrze Maska. Barbara Pujdak dodaje, że w podobny sposób w ostatnim czasie tereny zielone pozyskiwane są też we Wrocławiu. – Nie słyszałam, by tam to się zamieniło w takie pole bitwy – mówi nam szefowa Biura Rozwoju Miasta Rzeszowa.
Polityczna gra Konfederacji
Do protestów mieszkańców podburzają teraz politycy. W środę późnym popołudniem przed ratuszem pojawiło się kilkadziesiąt osób. Skrzyknęli ich działacze antyeuropejskiej Konfederacji. „Od własności prywatnej ręce precz”, „Grabież w białych rękawiczkach”, „Naród krzyczy stop bezprawiu” – to część napisów na kartkach i transparentach.
Protestem dowodziła krzykliwa Karolina Pikuła, bliska współpracowniczka rzeszowskiego posła Konfederacji Grzegorza Brauna. Tak, ta sama, która stała na czele antycovidowych protestów w Rzeszowie w szczycie pandemii koronawirusa. W środę też grała pierwsze skrzypce w imieniu stowarzyszenia Wolne Podkarpacie.
– Chce się nas ograbić z własności prywatnej – przemawiała do ludzi Pikuła. Zapewniała, że nikt nie jest przeciwko terenom zielonym. – Chcemy, żeby Rzeszów miał „zielone płuca” – mówiła. I pytała: „Czy jest takie prawo, by ingerować w waszą własność prywatną?”. – Nie ma – odpowiadali protestujący. – Własność prywatna rzecz święta – dopowiadała Pikuła.
Plan uchwalenia nowego studium dla Rzeszowa w takiej formie nazwała „skandalem na miarę Polski”. Pikuła zaatakowała Konrada Fijołka, że łamie swoje obietnice z kampanii wyborczej, gdy mówił, że dla niego „Rzeszów jest najważniejszy”. – Dlaczego ingerujecie we własność prywatną mieszkańców? – pytała dalej współpracowniczka Brauna.
Na protest przyszli inni politycy Konfederacji, m.in. Tomasz Buczek, lider podkarpackiego Ruchu Narodowego; Wiesław Walat, były wiceprezydent Rzeszowa. Pojawił się również, jak zwykle w takich sytuacjach, Jacek Kotula, radny sejmiku podkarpackiego, wyrzucony z PiS. Kotula nazwał władze Rzeszowa „jedną, wielką bandą, którą trzeba wywieźć na taczkach”.
Z ratusza do protestujących nikt nie wyszedł.
(ram)
redakcja@rzeszow-news.pl