Ratusz zaostrzył kryteria wyboru firm, które chcą na rzecz miasta realizować inwestycje powyżej 5 mln zł. Koniec z tzw. firmami w teczkach, które celowo zaniżają ceny, a potem proszą miasto o przyspieszenie płatności.

– Niech firmy konkurują ze sobą w swojej lidze – mówi Marek Ustrobiński, wiceprezydent Rzeszowa, odpowiedzialny za inwestycje.

Ratusz postanowił skończyć z firmami, które walczą w przetargach o inwestycje, dają nierzadko rażąco niskie ceny, konkurencja dziwi się, jakim cudem można za takie pieniądze brać się za robotę. Ale to często działanie z premedytacją, a nie złe wyliczenia na kalkulatorze.

Po budowie szkoły horror

W ostatnich latach w Rzeszowie co chwilę słyszymy, że jakaś inwestycja nie jest skończona w terminie. Ponad 1,5-roczne opóźnienie ma już budowa hali sportowej przy ul. Hetmańskiej za ok. 7,5 mln zł.

Podobne miała budowa Zespołu Szkół nr 7 na osiedlu spółdzielni Projektant na ul. Błogosławionej Karoliny za ok. 33 mln zł. Ratusz wyrzucił w końcu firmę z budowy i znalazł nową, która w 1,5 r. dokończyła inwestycję.

O opóźnieniach słyszeliśmy też przy mniejszych inwestycjach, np. budowie nowych toalet na rzeszowskich bulwarach, zadaszeniu kortów Rzeszowskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, czy zadaszeniu skateparku.

Nie dość, że miasto ma co rusz problem z wyłanianiem wykonawców, którzy najpierw przygotowują dokumentację (unieważnianie przetargów, powtarzanie ich po raz enty), to potem w nieskończoność ciągną się historie z terminowym zakończeniem inwestycji.

Do dzisiaj ratusz nie skończył się procesować w sądzie z firmą, która zaczęła budować szkołę przy ul. Błogosławionej Karoliny. Firma żąda odszkodowania za utracone korzyści w wyniku tego, że miasto wyrzuciło ją z placu budowy za nieterminowość.

– Przeżywamy horror – przyznaje Marek Ustrobiński.

Nie budują, ale się wstydzą

Dlatego ratusz uznał, że czas najwyższy skończyć z tzw. firmami w teczce. To takie, które większego doświadczenia nie mają, startują w przetargach przed urzędnikami roztaczają wizje, że to co inni wybudują za 10 mln zł, oni wybudują za połowę.

Miasto łapie się za głowę, jak to możliwe, ale dotychczas nie miało większego manewru, bo zgodnie z ustawą o zamówieniach publicznych głównym kryterium wyboru firmy jest cena – ona stanowi ponad połowę siły wszystkich pozostałych kryteriów.

Ceny dumpingowe to zmora przetargów. Urzędnikom drżą ręce, gdy mają wpuścić na plac budowę kolejną „firmę w teczce”. Bo znowu mogą być opóźnienia, znowu media będą wytykać, że miejska inwestycja stoi w miejscu.

– Wstyd nam się później tłumaczyć, a przecież to nie my budujemy, tylko firma – mówi wiceprezydent Rzeszowa.

Nie brakuje firm, które startują w przetargach tylko po to, by zawartą umowę z ratuszem przedstawić później w banku, jako gwarancja spłaty kredytu. – Firmy są na krawędzi, kredytem przedłużają swoją agonię, albo ratują się przed upadkiem – twierdzi Marek Ustrobiński.

Nie szukać dziury w całym

Cena w dalszym ciągu będzie miała największe znaczenie przy wyborze wykonawcy, ale ratusz zaostrzył kryteria dopuszczania firm w kolejnych etapach przetargu. Wzmocnione „pierwsze sito” dotyczy inwestycji powyżej 5 mln zł.

– Będziemy zwracać więcej uwagi np. na doświadczenie zawodowe firmy, jej kadrę, sprzęt, dotychczasowe roboty, czy płaci ZUS, czy zatrudnia pracowników na umowę o pracę, czy posiada odpowiednie pieniądze na koncie, które gwarantują terminowość zakończenia prac.

– Jak się wygrywa przetarg, to trzeba kupić materiały, zapłacić podwykonawcom, bo nie wszystkie firmy robią wszystko. Dla podwykonawców muszą być pieniądze. Żądamy jeszcze, żeby budowa była ubezpieczona – wylicza wiceprezydent Ustrobiński.

Ratusz przekonuje, że zaostrzając kryteria przetargowe nie chce zamykać drogi do inwestycji dla firm, które dopiero zaczynają działać w branży. Urzędnicy twierdzą, że tutaj chodzi o firmy, które ubiegają się o kontrakty na duże pieniądze z pełną świadomością, że sobie z nimi nie poradzą.

Miasto nie chce takich firm wpuszczać na budowę, bo wyrzucanie ich też jest czasochłonne – trwa aż pół roku, a potem dochodzą sądowe potyczki.

– Chcemy współpracować z takimi firmami, które będą się zajmowały budownictwem i realizacją umowy, a nie szukały dziury w całym, podważały i zmieniały dokumentację. Chcąc uniknąć tego dziadostwa i później szarpania się po sądach, już na wstępie stawiamy pewne warunki – mówią w ratuszu.

Kierownik widmo

W urzędzie uznano, że trzymanie się sprawdzonych, dużych firm przynosi miastu więcej korzyści.

– Np. firma Skanska. Ona ma ogromne koszty – ma sprzęt, pracowników. I ona konkuruje z firmą, której właściciel z pracownikami podpisał umowy o dzieło, a kierownikiem budowy jest osoba, której właściciel na oczy nie widział.

– Brygada zaś pochodzi z Podhala i przyjeżdża do nas na godzinne występy. Jak przez dwa tygodnie firma spóźnia się z wypłatą, to brygada odjeżdża i nie chce już słyszeć o robocie. Co to za konkurowanie między firmami? – opowiada „przetargową rzeczywistość” Marek Ustrobiński.

Władze Rzeszowa nie oczekują od firm 100-procentowego zabezpieczenia, ale jeśli np. zlecają budowę budynku o powierzchni użytkowej 1000 m kw. to do dalszego etapu przetargu dopuszczają firmę, która w ostatnich trzech latach wybudowała przynajmniej o połowę mniejszy obiekt.

Jeśli wartość danej inwestycji wynosi 5 mln zł, to firma ma wykazać, że na koncie ma co najmniej 2 mln zł żywej gotówki.

– Żeby było pewne, że kupi materiały budowlane, że budowę zacznie, rozkręci. Bo zdarza się, że firma nie ma pieniędzy, pisze błagalne listy, żebyśmy przyspieszali terminy płatności. Tak się nie robi. Tak nie może być – uważa wiceprezydent Ustrobiński.

MARCIN KOBIAŁKA

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama