Już wiadomo, że referendum strajkowe w rzeszowskim MPK będzie ważne. Z jego wynikami związkowcy chcą iść do ratusza na rozmowy „ostatniej szansy”.
Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News
AGNIESZKA LIPSKA, MARCIN KOBIAŁKA
Środa, 28 września. Jest godzina 3:28 rano, pierwszy autobus MPK wyjechał z bazy przy ulicy Lubelskiej. Pół godziny później w świetlicy kierowców rusza referendum strajkowe. 638 pracowników ma prawo zdecydować, czy związkowcy powinni ogłosić jednodniowy, na razie, strajk. Walka idzie o pieniądze – wzrost wynagrodzeń o 500 zł.
Diabeł tkwi w szczegółach. Zarząd spółki chce dać podwyżki w tej wysokości, ale w formie dodatku, związkowcy chcą, by 500 zł było dopisane do zasadniczego wynagrodzenia. Rozbieżności są też w terminach: związki żądają wzrostu pensji od 1 września, zarząd mówi, że wyższe wynagrodzenia jest gotów wypłacać od 1 października.
O co jest walka?
Finanse MPK są w tarapatach. Powód znany: gigantyczny wzrost cen paliwa. Stawka wozokilometra (8,99 zł) jest poniżej kosztów, płaci miasto, za mało. Teraz od listopada pasażerom przyjdzie się zmierzyć z 25-procentowymi podwyżkami cen biletów. Wprowadzone oszczędności niewiele dają.
Cztery związki zawodowe w sporze z zarządem MPK są od sierpnia br. Były też rok temu o tej samej porze. Strajku wówczas udało się uniknąć, pracownicy dostali wyższe pensje od października. Związkowcy po roku wyciągają ręce po kolejne pieniądze, bo wielu kierowców na rękę ma niewiele więcej niż najniższa pensja, choć średnia wynosi 5200 zł brutto.
Zgoda jest w dwóch sprawach: stała stawka godzinowa (21,80 zł) i utrzymanie do końca 2023 r. obecnego systemu premiowego. Spór jest o formę wypłaty 500 zł. Związkowcy twierdzą, że w wersji zarządu na rękę dostaną ok. 200 zł. Zarząd, że postulat związków podniesie 500 zł jeszcze o 50 procent – wzrosną dodatki uzależnione od podstawy.
Lepszy wróbel w garści…
Władz MPK na to nie stać. W zeszły piątek odbyły się negocjacje. Zakończone fiaskiem. Stąd decyzja o referendum strajkowym. Ruszyło w środę o 4:00 rano. Pierwsi pracownicy pojawili się niedługo po otwarciu urny, przebiegu głosowania strzeże trzyosobowa komisja. Pracownicy niechętnie rozmawiają, biorą kartkę referendalną, głosują i wychodzą.
Nieliczni dają się zatrzymać. – To wstyd dla mężczyzny, ile się tu zarabia – mówi jeden z kierowców. Ma 42 lata, w MPK pracuje od pięciu lat. – Chcemy rzetelnie pracować, ale też godnie żyć. To, co zarabiamy tutaj, na życie nie wystarcza. A gdzie kredyt na mieszkanie? Dom? – pyta kierowca, który myśli o zmianie pracy. Zwolennikiem strajku jednak nie jest.
Zatrzymuje się także inny kierowca. Ma 47 lat, kierowcą MPK jest od sześciu, zawodowo za kierownicą od 30 lat, zarabia 3,5 tys. zł na rękę. Też za strajkiem nie jest. – Z reguły źle się one kończą dla wszystkich – mówi. – Jest konkretna oferta podwyżek na stole i wydaje mi się, że nie jest zła. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu – ocenia.
Dzieci więcej zarabiają
Problemów jest więcej. Bez mocnej psychiki za kierownicę autobusu nie ma co wsiadać. Nie wszyscy wytrzymują, niskie pensje zniechęcają. – Patrzę w lusterka kilkaset razy dziennie. Raz się zagapię i pół wypłaty wydaję na mandat. Ktoś mnie o coś zapyta, a połowa autobusu jest wściekła, że kierowca rozmawia. I dzwoni ze skargami – żalą się kierowcy.
– Kiedyś kierowcy dobrze zarabiali, ale to się już dawno skończyło – mówi kolejny pracownik. Ten akurat z 35-letnim stażem pracy kierowcy, dwa lata temu podpisał umowę z MPK. – Moje dzieci więcej wyciągają, a dopiero zaczęły pracę. Mają ponad 4 tys. zł na rękę, a ja 3,5 tys. zł. O czym my rozmawiamy? – pyta retorycznie nasz rozmówca.
Do godz. 7:30 w referendum zagłosowało 20 proc. uprawnionych. Mijają kolejne godziny. W południe jest już ponad 40-procentowa frekwencja. Kolejni nasi rozmówcy mówią: trzeba strajkować. – Jeżeli nie upomnimy się, to nic nie będziemy mieć – twierdzi inny kierowca. Mieszka w domu, w ub. r. za trzy tony węgla zapłacił 2500 zł, teraz za tonę – 3500 zł.
– Będę palił papierosy, będę miał ciepło koło nosa – stara się zachować dobry nastrój.
Policzą trzy razy
Po południu związkowcy mają to, czego chcieli najbardziej: Referendum jest ważne. Według stanu na godz. 13:30 frekwencja przekroczyła 50 procent. Dalej już nie liczyli. Poczekają do godz. 22:00, gdy urnę zamkną, wysypią głosy, policzą je i wyniki wywieszą na drzwiach biurowca MPK. Ma się to stać jeszcze przed północą. Głosy policzy 6-osobowa komisja.
– Trzy razy dla pewności – mówił nam po południu Michał Białogłowski, szef zakładowej „Solidarności”. Związkowcy nie chcieli w trakcie głosowania przesądzać wyników, ale „żyją” wynikami pierwszego referendum z sierpnia, gdy prawie 72 procent załogi poleciła związkowcom kontynuować spór, gdy otrzymali propozycję zarządu MPK.
Z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, że wynik środowego referendum będzie podobny, choć władze spółki mówią, że to związkowcy tworzą aurę strajku, wzywają do pracowniczego buntu, a sami kierowcy i reszta załogi chętnie „przytuli” propozycję zarządu, bo wcale nie jest najgorsza, na lepszą ich nie stać. Ile rozmów, tyle opinii.
Uniknąć strajku
Marek Filip, prezes MPK, czeka na wynik referendum. – Jeżeli pracownicy zagłosują za strajkiem, to będziemy mieli problem – nie ukrywa. – Będziemy musieli zapewnić komunikację zastępczą – dodaje. – Uda się? – dopytujemy. – Póki nie ma wyników, nie będę się tym zamartwiał, ale jest czym – odpowiada uczciwie Filip.
Zapewnia, że zarząd nie rezygnuje z dalszych negocjacji ze związkowcami, gdyby się okazało, że załoga opowie się za strajkiem. – Będziemy chcieli rozmawiać. Strajku chcemy uniknąć. To nie leży w niczyim interesie – ocenia Marek Filip. Związkowcy jednak mają dla niego złą wiadomość. – Rozmowy z zarządem i radą nadzorczą nic nie dają – mówią.
– Swoje kroki z wynikami referendum skierujemy w pierwszej kolejności do miasta, które jest właścicielem spółki. Chcemy mieć twardy argument w ręku. Wynik referendum takim będzie. Zależy nam na porozumieniu. Mieszkańców nie chcemy krzywdzić tym, że autobusy nie wyjadą – powiedział nam późnym popołudniem Michał Białogłowski.
redakcja@rzeszow-news.pl