Pytamy urzędników, dlaczego dirtpark nie może się doczekać szybkiej naprawy. Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa, z ubolewaniem stwierdza, że stan techniczny obiektu pogarsza się przez liczne akty wandalizmu. Według ratusza dirtpark jest niszczony przez jego… użytkowników.
– To obiekt do specyficznej dyscypliny sportowej, która ma wąskie grono użytkowników. Osób postronnych na jego terenie przebywa więc potencjalnie niewiele – mówi nam Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Tadeusza Ferenca.
Dirtpark stał się miejscem imprez alkoholowych. Walające się butelki są wywożone codziennie przez miejskie służby porządkowe. Niszczone są też kosze na śmieci, poidełko i regulaminy obiektu. – W czwartek stwierdzono kolejne zniszczenia, wyłamana została w sposób siłowy część podjazdu jednej z przeszkód – przekazuje rzecznik Chłodnicki.
Jak dowiadujemy się w ratuszu, na usuwanie skutków dewastacji dirtparku miasto przeznacza rocznie ok. 20 tys. zł. W ubiegłym roku na kompleksowy remont wszystkich elementów obiektu wydało 50 tys. zł. Dirtpark stał się miejscem, gdzie troska o dobro wspólne jest fikcją.
Policja i straż miejska zwiększą kontrole
Maciej Chłodnicki twierdzi, że ostatnich uszkodzeń dirtparku nie da się naprawić błyskawicznie. – Niezwłocznie zlecono prace naprawcze, natomiast element toru, który został najmocniej uszkodzony, zabezpieczono na czas wykonania naprawy – wyjaśnia Chłodnicki.
Dlaczego naprawa trwa tak długo? Jak słyszymy w magistracie, wymaga ona zamówienia materiałów, które nie są dostępne w regularnej sprzedaży. – Zostanie przeprowadzona natychmiast po ich dostarczeniu – deklaruje rzecznik prezydenta.
Urzędnicy zapowiadają też, że z uwagi na wzmożone akty wandalizmu Zarząd Zieleni Miejskiej, który sprawuje pieczę nad dirtparkiem, zwróci się do straży miejskiej i policji o zwiększenie kontroli osób przebywających na terenie obiektu.
marcin.czarnik@rzeszow-news.pl